piątek, 7 lutego 2014

Co to znaczy??



"Musimy uczyć się być najlepszymi przyjaciółmi nas samych, bo łatwo wpadamy w pułapkę bycia swymi najgorszymi wrogami" - Roderick Throp
Być przyjacielem samego siebie??? Co to znaczy?? Nie mieć kompleksów? Podobać się sobie? Może tylko nie szkodzić samemu? Któż spojrzy w lustro i powie- wszystko we mnie mi się podoba!! Może zastanowienie nad samym sobą jest już małym krokiem do bycia swoim przyjacielem?
Samego siebie nie da się okłamać, komplement pod własnym adresem taki jakiś… mniej wartościowy… swoją własną osobę chyba jednak częściej postrzegamy przez pryzmat tego jak widzi nas nasze otoczenie. Zresztą jest to pewna ocena polityki prowadzona względem samego siebie. Cenną umiejętnością jest widzieć własne wady szczególnie, gdy potrafi się je korygować albo przynajmniej stara się iść ku poprawie. Dla mnie jest to taki element napędowy do pracy nad sobą zarówno nad charakterem jak i swoim niepełnosprawnym stanem. Czy ja przyjaźnię się ze sobą samym? Na pewno nie jestem wrogiem, choć czasem to trudne, gdy wszystko idzie jak po grudzie. Staram się być pogodny wewnątrz i chyba to pomaga mi w samoakceptacji.
Kiedyś szukałem tych szczegółów w własnym charakterze, sposobie bycia czy nawiązanych relacji towarzyskich, które sprawiły, że ktoś obdarzył mnie swoją sympatią. To nawet nie niska samoocena, a raczej poszukiwania jakiejś wyjątkowości, której nie potrafiłem dostrzec. Najwyraźniej i na szczęście daleko mi do megalomana :) Ta dociekliwość minęła gdy zadałem sobie kolejne pytanie- dlaczego ja lubię tą czy tamtą osobę?
Odpowiedz nigdy nie określała szczególnej cechy… była sympatyczna, ma fajne poczucie humoru, można pogadać o wszystkim… ma ładny biust… :) to ostatnie oczywiście żart. Zrozumiałem, że to czy ktoś nas lubi czy nie lubi, wychodzi z ogólnego odbioru osobowości, jaką nabyliśmy od czasów dziecka. Nabyliśmy, bo towarzyskiej ogłady, społecznej przychylności uczymy się od pierwszego kolegi czy koleżanki na podwórku. Sam zaliczyłem większość szczebelków tej drabinki od podwórka poprzez żłobek, przedszkole, szkołę po pracę, a prawdziwym sukcesem było to, że nie zdziczałem, gdy uraz kręgosłupa wyciął mnie z życia na wiele lat.
To czy my kochamy czy ktoś kocha nas to już inna sprawa… :) bo nie kocha się dla czegoś a pomimo. Czasem to uczucie dla obserwatorów jest irracjonalne… dla samych zainteresowanych… jedyne, szalone, wielkie i niepodlegające krytyce!!
Reasumując trzeba raczej dążyć do samoakceptacji niż autodestrukcji, bycie wrogiem zostawić dla innych… tym, którym choćby nie wiem, co do gustu nie przypadniemy na przykład z powodu legendarnej „chemii” międzyludzkiej, której brak właściwie z nieokreślonych powodów wyzwala antypatię. Spojrzeć na siebie z dystansem, szukać w sobie i wokół pozytywów, powiększać grono przyjaciół, uśmiechać się tak do lustra jak i wokół, bo żyje się tylko raz!! Depresję i nerwy… w konserwy i na eksport wysłać!
A tak na koniec to za parę godzin weekend, a od północy pewna rocznica z annałów życia Moniki i Tomka :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz