piątek, 16 września 2016

Scena czy arena?



Nawet nie pytam czy też tak macie, bo historia życiowych wzlotów i upadków wszystkim pisze wyszukany scenariusz. Zbiór przypadków i zrządzeń losu wprowadza element zaskoczenia w tej sztuce granej na żywo. Reżyseria, sceneria i obsada to najczęściej, ale nie zawsze nasz prywatny wkład w scenach obyczaju, komedii i dramatu.  W ostatnich czasach próbuję usilnie zagrać w jakiejś komedii, ale chyba ktoś podpieprzył tą rolę… i została tylko obsada w mrocznej tragedii. Coraz częściej mam ochotę rzucić na zawsze ten beznadziejny „teatr absurdu” i nie szukać więcej żadnego angażu. Przestać machać rękami i zanurzyć w mętnej wodzie w poszukiwaniu dna. Zawsze to jakieś twarde podłoże i można zastanowić się chwilkę czy odbijać się jeszcze raz… czy raczej zostać i nie męczyć się w drodze po oddech. Może wreszcie dyrektor teatru wyciągnie naszą obsadę z szufladki z napisem dramat i wsadzi, chociaż do czarnej komedii… byle nie groteski gdzie wszystko pokazane jest w krzywym zwierciadle. Życie niestety częściej przypomina arenę z rządną krwawego widowiska widownią niż miłą oku love story. Ktoś zawsze oczekuje na kciuk, który może oznaczać zarówno życie jak i rychły koniec… dla kogoś wielką chwałę. Czasem nie wiem, komu życzyć zwycięstwa… tak często można zobaczyć znajomy oręż z ostrym końcem przed sobą. Trzeba mieć dobrą tarczę by odpierać każdy nieoczekiwany atak. Podobno wszystko jest możliwe, a role się odwracają… niech już zaczną to robić, bo nawet opary absurdu kiedyś się kończą. Może wreszcie czas na drugi, bardziej optymistyczny akt? Hmmm swoją drogą zarówno na scenie teatru jak i areny odgrywa się jakąś rolę ku uciesze widzów, ale gladiator brzmi dumniej od nawet najlepszego komika… Tym akcentem kończę ten post i życzę wszystkim miłego weekendu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz