czwartek, 1 lutego 2018

Tomasz Mackiewicz, Elisabeth Revol i Nanga Parbat

Sport wyczynowy, alpinizm zawsze wiąże się z dużym ryzykiem… zdrowie i życie stawiane jest na szali z pasją i wyzwaniem. Trudno to zrozumieć, jeśli samemu nie posiada się tej iskry i potrzeby stawiania kolejnych granic do przejścia. Czasem zastanawiam się skąd się bierze ta często irracjonalna iskra, która każe rzucić wszystko i np. iść wspinać się na kolejny ośmiotysięcznik.
Tomasz Mackiewicz i i Elisabeth Revol w ostatnich dniach nie schodzą z myśli większości z nas i niestety są one bardzo różne w swojej ocenie. Dla mnie cała ta historia przypomina trudny do zrozumienia romans z górą Nanga Parbat, który dla Pana Tomka skończył się tragicznie. Miłość jak wszystkim kto jej zaznał wiadomo ma różne oblicza… nie znosi perswazji, często niewiele ma do czynienia z rozsądkiem.
Wiele osób nie szczędzi krytyki i trochę mi żal tak negatywnego podejścia tych ludzi do tematu. Pewnie, gdyby wszystko powiodło się jak było w założeniu wyprawy kontrowersji byłoby mniej.
Morały potrafi prawić każdy, ale czy myśli ktoś o ryzyku podczas jazdy samochodem, gdy wskazówka prędkości wychyla się mocniej niż zwykle, bo np. spieszymy się na spotkanie. Różnica jest tylko taka, że w przypadku himalaistów ryzyko jest podjęte z pełną świadomością i poparte każdą kolejną ofiarą. Wielu wydaje ostatnie tchnienie już bez świadomości zasypiając z wycieczenia, tracąc rozum z powodu choroby wysokościowej, z niedotlenienia.
Oczywiście o ratunek łatwiej w razie wypadku na drodze, a biorąc pod uwagę powszechność śmiertelnych zdarzeń nawet nikt tego nie roztrząsa. Przykładów z życia wziętych jest mnóstwo i może nim ocenimy kogoś pomyślmy czy samemu nigdy nie podjęliśmy jakiegoś świadomego ryzyka.
Chwała dla Adama Bieleckiego i Denisa Urubko, że byli zdolni ryzykować własne życie dla ratowania innych istnień… nie przeliczajmy tego na koszty. Żal mi rodziny Pana Tomka- pewnie już zawsze będą zadawać sobie pytanie czy było warto ginąć dla tej „miłości”. Pewnie nie było warto, ale cóż stało się… nie pierwszy i nie ostatni „kochanek/kochanka” śmiercionośnych gór, piękna nieokiełznanej natury, która ma gdzieś pasje i ambicje zakochanych w niej ludzi. Pochłania kolejnych i wiedzie na stracenie przy ich własnej aprobacie.
Smutne to bardzo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz