niedziela, 24 sierpnia 2014

W drodze do Chorwacji



Humor dopisywał, a główne szlaki znacznie ułatwiały jazdę. Do przejechania mieliśmy kawałek Polski, Czechy, Austrię, Słowenię i… już na miejscu :)
Dużą część naszego kraju pokonaliśmy nim zrobił się większy ruch na drodze. Unia otworzyła nam granice, więc pierwszą przekroczyliśmy wręcz niepostrzeżenie. Krótki przystanek, nalepka na szybę i znów na gorącą od słońca asfaltową nitkę aż do kolejnego postoju gdzie napełniliśmy brzuszki i przymknęliśmy oko. Jeśli wszystkie parkingi wyglądają w Czechach tak jak ten to daję duży minus służbom oczyszczania. Staliśmy tu do czasu, gdy minęła burza… a właściwie wydawało nam się, że minęła, bo jej kolejny atak złapał nas kiedy tylko ruszyliśmy. Miałem wrażenie, że jeździmy w kółko raz wyjeżdżając spod chmury raz wracając pod jej płaczliwe centrum.
Jazda taka sobie…
Jeszcze przed wieczorem nakleiliśmy następną naklejkę na szybę samochodu, a nasze radio przestało gadać po czesku i zaczęło po Austriacku… nawet nie wiedziałem, że potrafi :)
Austria i jej autostrady… wiadomo… nuda… grzecznie, równo i bez niespodzianek… przynajmniej do czasu odjazdu z kolejnego postoju przy restauracji MC. Celowo napisałem restauracja, bo jak na śmieciową „jadłodajnię” lokal był nieprzeciętny.
Przy okazji przekąsiliśmy co nieco, Monia drzemka… ja próba zmrużenia oka i obserwacja naszych rodaków przeciętnie, co 5 minut bez krępacji podlewającej krzaczki okalające MC… kochani od tego nie będą zieleńsze!!
Postanowiłem obudzić Monię tak, aby o trzeciej trzydzieści tuż przed świtem (tak mi się wydawało…) być znów w ruchu… pokarało nas… ściana deszczu czarna noc i przebudowa autostrady. Jechaliśmy kawał drogi jak na wąskiej jednokierunkowej gdzie z jednej strony betonowa banda, a z drugiej przegroda z pomarańczowymi światełkami- klaustrofobia. W ocenie podróży to był chyba najgorszy odcinek biorąc pod uwagę warunki pogodowe, pory dnia oraz bezpieczeństwa. Z ulgą odetchnęliśmy, gdy pokonaliśmy ten odcinek, ulgę pewnie odczuli tubylcy biorąc pod uwagę prędkość, z jaką zaczęli nas wyprzedzać gdy korek w postaci naszego auta odkorkował to wąskie gardło. Nie wiem jak w takich warunkach można tak szybko jeździć… zatrzymaliśmy się na wymuszony postój w oczekiwaniu świtu i końca deszczu.

Bez żalu opuściliśmy Austrię, pomimo, że górzysta Słowenia również nie szczędziła kropel wody lejących się z nisko wiszących chmur.

Potok z nieba ustawał za każdym razem, gdy wjeżdżało się w tunele przebijające na wylot każdą stojącą na drodze górę.
Tych tuneli było mnóstwo, przez niektóre jechało się naprawdę długo, co daje do myślenia biorąc pod uwagę problemy i czas, w jakim u nas buduje się metro.
Piękne widoki z licznymi zielonymi od drzew ogromnymi kopcami.
Coraz częściej mijaliśmy samochody ciągnące przyczepki z łodziami lub małymi jachtami- takie ruchome znaki, że już się zbliżamy do celu.
Byliśmy coraz bliżej Chorwacji i tylko mały błąd oddalił ją od nas o godzinkę, gdy pomyliliśmy rozjazd… nie żałujemy, bo dzięki temu zobaczyliśmy położony tuż przy granicy Słoweńskiej Triest. Trochę się zdziwiliśmy przekraczając Włoską granicę, ale skoro już tu byliśmy warto było rzucić okiem na Zatokę Triesteńską i strzelić fotkę.
Wróciliśmy do właściwego planu podróży i w niedługim czasie pokazywaliśmy na przywitanie Chorwacji swoje paszporty. Od miejsca docelowego dzieliło nas już mniej niż 100 km.
Nim tam dotarliśmy czekała nas jeszcze tylko jedna niespodzianka… wyglądała jak wielkie tornado. Deszcz i błyskawice zwolniły naszą marszrutę do trzydziestu na godzinę, wycieraczki nie nadążały ze zbiórką wody z szyby.
Parliśmy do przodu i nagle jakby nożem uciął… piękne słońce, ludzie idący niespiesznie i sucha jezdnia. Byliśmy na miejscu i wbrew wszystkim obawom moja kochana i jedyna w swoim rodzaju małżonka dowiozła nas bez większego pruoblemu- witaj Medulin. Dwadzieścia siedem godzin jazdy i rozluźniająca nagroda z widokiem na zatokę tuż przed obiadem.
Cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz