Jeśli zainteresował Was temat z materiału kryjącym się pod
linkiem zamieszczonym powyżej i chcielibyście poznać więcej szczegółów
zapraszam do przeczytania niniejszego postu. Postaram się streścić w istotnych fragmentach
niemal pięcioletni okres walki. W swoich postach czasem nawiązywałem bardzo
oględnie do tego tematu unikając jednak z konieczności meritum.
W 2010 roku pojechałem na Obóz Aktywnej Rehabilitacji organizowany
przez Fundację Aktywnej Rehabilitacji powszechnie znanej pod skrótem FAR. W
trakcie krótkiego pobytu podczas ćwiczeń rozciągających z dwojgiem instruktorów/rehabilitantów
doszło do złamania kości udowej- opis ćwiczenia przeczytacie w dalszej części
postu. Do obozu przygotowywałem się kilka miesięcy samodzielnie oraz z
rehabilitantami na wizytach domowych i w ośrodku rehabilitacyjnym w
Michałowicach. Przygotowania były męczące, ale to akurat nie było dla mnie trudne,
bo do codziennych ćwiczeń byłem przyzwyczajony od samego początku mojego życia
na wózku. Piszę o tym, bo podczas całej historii z późniejszej korespondencji
między mną a FAR zarzucano mi zaniedbanie fizyczne, mówiąc prościej, że nigdy
nie ćwiczyłem. Nawet nie wiecie jak bardzo takie stwierdzenie „krzywdziło” moją
rodzinę, która po urazie kręgosłupa poświęcała mi od samego początku maksimum
czasu. Ćwiczyłem codziennie po kilka godzin zarówno czynnie jak i biernie,
wiedzą o tym wszyscy znający mnie osobiście przez te wszystkie lata. Jedynym ćwiczeniem,
jakim z przyczyn niezależnych (brak podjazdu na schodach, oraz bezpiecznej do
treningu płaskiej nawierzchni) nie mogłem wykonać w szerszym zakresie było
poruszanie się poza domem na trudniejszym terenie i na dłuższych dystansach
wózkiem manualnym. Chciałem tą umiejętność podciągnąć właśnie na owym obozie rehabilitacyjnym
w Ośrodku Przygotowań Olimpijskim w Spale. Na taki obóz pojechałem pierwszy raz
i poza wiedzą o nauce jazdy wózkiem aktywnym nie posiadałem żadnych informacji.
Z maila z opisem rzeczy, jakie trzeba zabrać ze sobą (sportowe ubranie, rękawiczki
do jazdy, kąpielówki, czepek, strój na dyskotekę) domyśliłem się, że poza nauką
jazdy prawdopodobnie będzie tam basen i dyskoteka.
Przez wiele lat życia na wózku nauczyłem się ostrożności w
podejściu do okoliczności i miejsc, których nie znam, więc uczestnicząc we
wszystkich zajęciach nie udawałem chojraka. Nie miałem potrzeby udowadniania
czegokolwiek ani imponowania- wszystko spokojnie i zgodnie z moim wieloletnim
doświadczeniem z ćwiczeniami, jako zdrowy wysportowany chłopak oraz
rehabilitacją w stanie „innej mobilności”. Na obozie uczestniczyłem bez migania
się we wszystkich zajęciach, poznawałem innych obozowiczów, rozmawiałem,
żartowałem, śmiałem się… tylko raz jeden wykazałem głośno niezadowolenie
podczas rozmowy z jedną dziewczyną z kadry. Nie pasowało mi leżenie zupełnie
gołym na widoku wszystkich obecnych w pokoju kadrowiczów płci żeńskiej i
męskiej… czy to dziwne? Zdaję sobie sprawę, że w przypadku ludzi mi podobnych (niepełnosprawnych)
trudno w pełni o intymność, ale chyba można zachować, choć niezbędne minimum. Po
mojej uwadze kadrowicze zwracali już uwagę by, ręcznikiem zasłaniać
newralgiczne miejsca. Czy ten drobny szczegół może świadczyć o mojej głębokiej
depresji?? Niestety taki stan psychiczny przypisali mi również farowicze w
dalszym postępowaniu dotyczącym złamania. Przyjechałem na obóz w bardzo złym
stanie psychicznym… dzień po tym jak wróciłem z wakacji życia, podróży
poślubnej, którą mogliśmy spędzić w Nowym Yorku dzięki naszej przyjaciółce tam
mieszkającej… dobre sobie… w życiu nie byłem tak pozytywnie podekscytowany, a
oni mi depresję zarzucili…
Załamanie owszem przyszło, gdy z powodu złamania zostałem
przykuty do łóżka na kilka miesięcy, skazany na długą rehabilitację po
pierwszej operacji oraz bolesnych komplikacjach z zapaleniem złamanej kości i
następnej operacji. Komplikacje trwają do dziś, ale ten najgorszy czas biorąc
pod uwagę stan po każdej operacji, ból, miesiące z kombinacją antybiotyków,
wszystkich powstałych z tego tytułu problemów trwały zbyt długo. Tyle
kosztowało trzy dni pobytu na obozie… zamiast pójść do przodu uwsteczniłem się
ze swoją sprawnością. FAR nazwał to drobną kontuzją… ehhhhh cisną mi się na
usta niecenzuralne słowa. Wszystkie te problemy odbiły się bardzo mocno na
mojej żonie i choć to mega silna kobieta czasem nie dawała rady. Nie
wynosiliśmy problemów poza dom, więc o wszystkim widzą tylko najbliżsi… wolałbym
o tym zapomnieć!! Jak wyglądało nasze życie i ile to kosztowało nerwów i
pieniędzy łatwo sobie wyobrazić. Ubezpieczyciel FAR w ramach ubezpieczenia NNW
wypłacił mi 600zł. Fundacja oddała mi 450 zł za podróż karetką z Tomaszowa do Warszawy,
gdy wymusiła to krzykiem Monika podobnie jak wymogła na nich wypożyczenie czegoś,
co miało robić za materac przeciwodleżynowy składający się z dwóch większych
pompowanych poduszek Roho. Kiedy Monika zwróciła się do FAR z prośbą o pomoc w
wypożyczeniu zaleconej przez lekarza szyny CPN służącej do bezpiecznej
rehabilitacji kończyny fundacja przestała odpowiadać na maile. Chciałbym
jeszcze dodać, że na obozie od razu po moim wyjeździe powiedziano wszystkim, że
dostanę odpowiednie odszkodowanie… 600 zł jest takie? Poszła również plotka, że
otrzymałem kilkadziesiąt tysięcy złoty z ubezpieczenia… wolne żarty!! Kierownik
obozu, kiedy Monia spotkała się z nim odbierając moje rzeczy, gdy byłem na
pogotowiu dojechał do niej na parkingu i na pytanie
- Możesz mi Robert powiedzieć, co się stało, że do tego
doszło?
- Cóż ci mogę powiedzieć… Karolina popełniła błąd-
odpowiedział Robert
Wszystkiego się wypał w sądzie, a jakby było mało jeszcze
nakłamał w sądzie. Nawet w tym krótkim materiale na samej górze padło z jego
ust kłamstwo! Podczas kiedy wykonywano ze mną ćwiczenia rozciągające na materacach
obok było jeszcze dwóch kolegów i im nie zakładano nogi na nogę oraz nie dociskano
tak jak miało to miejsce u mnie. Ze mną to ćwiczenie wykonywano tak że siedząc
w pozycji siad z nogami wyprostowanymi jeden z rehabilitantów założył mi nogę
na kolano ( tak jak widać na zdjęciu poniżej) po czym drugi rehabilitant klęczący
za moimi plecami popychał swoim tułowiem mój tułów do przodu, a ręką docisnął
moje kolano do materaca.

Przy pierwszej nodze powiedziałem, kiedy czuję dyskomfort
i przestano dociskać. Przy drugiej nodze przy tym samym ćwiczeniu rozciągającym
niestety nie zdążyłem powiedzieć dość… przy nacisku strzeliło głośno i noga
opadła dziwnie na materac. Na początku rehabilitanci mówili, że może to coś
drobnego… tak strzeliło jak czasem strzela w stawie… na pogotowiu rentgen
pozbawił wszystkich złudzeń- spiralne złamanie z przemieszczeniem kości udowej.
Jak to wyglądało zerknijcie na zdjęcia na dole. Co było
dalej??
- Operacja i zespolenie kości płytą
- Kilka miesięcy w łóżku bez możliwości zmiany pozycji
- Odleżyna na kostce i pięcie powstała pod gipsem
- Kilka miesięcy rehabilitacji
- Potem zapalenie kości i parę prób leczenia antybiotykami
- Środki przeciwbólowe, bez których nie funkcjonowałem…
- Kolejna operacja, (podczas, której na sali operacyjnej
przewinęło się słowo gangrena) Podczas operacji byłem w pełnej świadomości i
słyszałem wszystko… np. skrobanie kości…
- trzy miesiące antybiotyku (Augumentin i Metronidazol
razem)
- Kolejna długotrwała rehabilitacja nogi, która już nigdy
nie będzie się zginać jak przedtem
- Psychika w rozsypce (moja i żony)
- Spastyka niedająca spokoju ani w dzień ani w nocy
- Problemy z wykonywaniem wielu czynności
Co na to FAR?? Nawet nie było przepraszam… Po prostu
przestałem dla nich istnieć. Jedyny kontakt to korespondencja w sprawie
odszkodowania, w której oczywiście nie poczuwają się do żadnej
odpowiedzialności. W moich listach zawarta była chęć mówiąc najprościej
dogadania się, ale nikt z ich strony nawet nie wyraził zainteresowania. Zastanawiam się, po co fundacji ubezpieczenie
OC skoro w razie wypadku robią wszystko by nie zapłacić nawet złotówki. Sprawa
trafiła do sądu w ostatnim dniu… przed przedawnieniem, może właśnie do tego
dążyli hmmm?? Wiem, że nie jestem jedynym poszkodowanym na obozach FAR, ale milczenie
na ten temat jest wręcz nieprawdopodobne. Z takich ciekawostek z pola sali sądowej!
Pomimo uczestnictwa na Obozie Aktywnej Rehabilitacji organizowanego przez
Fundację Aktywnej Rehabilitacji i wykonywaniu w konkretnym przykładzie ćwiczeń
rozciągających przy czynnym udziale i asekuracji dwóch osób o wykształceniu
rehabilitacyjnym jak twierdza wymienieni przed chwilą NIE BYŁA TO REHABILITACJA-
jak stwierdzają rehabilitacją aktywna nie jest rehabilitacją… rehabilitacją
medyczną, ćwiczenia rozciągające na tych obozach nie są rozciągającymi, a to co
wykonywali ze mną było tylko przygotowaniem do zakładania buta. Jeśli coś Was
zadziwiło doczytajcie jeszcze kolejne zdania. Kierownik obozu stwierdził, że kiedy
przyjechałem na obóz nie potrafiłem nic… w trakcie pobytu zrobiłem ogromne
postępy… ha ha ha (smutne ha ha ha) czyli przez siedemnaście lat nie miałem
żadnych postępów, a oni w TRZY dni nauczyli mnie wszystkiego… cudotwórcy!! Dla
niewtajemniczonych… okazuje się, że instruktorem w FAR może być każdy, kto
tylko zechce, wykształcenia nie ma dla nich znaczenia. Na obozie nie było ani
jednego magistra rehabilitacji o lekarzu nawet nie wspomnę… Ubezpieczenie
uczestników NNW opiewało na kwotę 5 tysięcy złotych… żeby wypłacili całość
pewnie trzeba by opuszczać obóz w czarnym worku. Wiem, że wielu entuzjastów
fundacji, szczęśliwców, którym nigdy nic się nie stało przy ich udziale „powiesi
na mnie psy”, ale może znajdą się też tacy, co zrozumieją mnie w pełni.

Mimo wszystko powiem, że założenia i praca FAR ma sens- oby
tylko się opamiętali i zaczęli robić to tak jak trzeba. Przede wszystkim odpowiednia
do zadań kadra, opieka medyczna z prawdziwego zdarzenia i ODPOWIEDZIALNOŚĆ!!! Jeśli
popełni się błąd trzeba umieć się uderzyć w pierś. Nic się jednak nie zmieni
dopóki takie przypadki jak mój będą owiane milczeniem. Już na koniec powiem, że
nie poddamy się tak łatwo… pomimo strachu przed przegraną i finansową klęską
gdyby tak się stało… Dziękuję WSZYSTKIM za pomoc i wsparcie, dziękuję TVN-TTV za materiał, który obejrzeliście na początku.
Na koniec kilka zdjęć... tak to wyglądało...
Pierwsza operacja
Druga operacja