czwartek, 23 lipca 2015

Scenka



Pracujące weekendy potrafią zaburzyć poczucie właściwego kalendarza. Sąsiada w niedzielę zapytałem, do kiedy wziął urlop, bo przed południem wyszedł na spacer. Ależ mi się chce urlopu… takiego z wyjazdem i pozostawieniem wszystkie powszedniego za sobą, choć na kilka dni. W tym roku muszą niestety wystarczyć wyrywane z tygodnia nieliczne dni na spacer czy odwiedzenie jakiegoś miejsca w mieście.
W poniedziałek zahaczyliśmy o Podzamcze pospacerować koło fontann.
Nie było zbyt upalnie, a momentami powiedziałbym nawet troszkę chłodno. Tym bardziej podziwiałem dzieciaki ganiające w tryskających z ziemi strumieniami wody. Kompleks fontann przyciąga rodzimych oraz zagranicznych turystów spacerujących wzdłuż deptaka. Wszystko bardzo miło, ale nie byłbym sobą gdybym nie przyciągnął swoją osobą uwagi podchmielonych panów. Troszkę było wstyd za naszego śpiewającego acapella rodaka z mocno przekoloryzowanym disko polo repertuarem. Trochę nie sposób było nie zwracać na niego uwagi… znoszone ubranie, ogorzała słońcem, zamroczona buzia i przenośny w bazarowej torbie w szerokie pasy „dobytek”. Kiedy patrzę na takich ludzi zastanawiam się czy powinienem żałować czy „podziwiać” ich za wolny żeby nie nazwać koczowniczy tryb życia. Większość ludzi tak bardzo się stara by zapewnić sobie możliwe najlepszą stopę życiową, a rozśpiewany pan rad jest jak się prześpi w suchym miejscu, zapełni czymś żołądek i chlapnie sobie na osłodę dnia to i owo. Takie mnie naszły refleksie, gdy ukradkiem na niego patrzyłem. Na koniec rozwiał moją krótką zadumę krótkim zdanie, które w scence sytuacyjnej zabrzmiał w jego ustach nawet komicznie.
Pan spoczywał na ławce w pozycji półsiedzącej z łokciem wspartym o bazarową torbę wspierającym wpatrzoną sennymi oczami w fontannę głowę.
Pewnie zaraz by zasnął, ale niemal jak budzik tuż koło jego głowy zabrzmiał odgłos przetrząsanego przez jakąś starszą kobietę kosza. Pan poderwał głowę ze zdziwieniem spojrzał na kobietę, która właśnie wygrzebała jakąś aluminiową puszkę i podpitym jakby z cieniem pogardy głosem rzekł do niej…
- Ejjjj ejjj… doooo rooboootyyy!!
Pani spojrzała na niego bez cienia emocji, odwróciła się i podreptała dalej. Ta scenka rodzajowa kończyła nasz pobyt na spacerze, ale tak mi utknęła w głowie, że musiałem ją przelać na blog. Mam nadzieję, że nie zanudziłem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz