wtorek, 11 lipca 2017

Spacer po stolicy :)

Człowiek nie maszyna wypoczywać musi… Pierwszy wolny weekend w pracy, ładna pogoda, a i samopoczucie po smarkatych dniach już jakby lepsze. Nic dziwnego, że w przypływie radości zachciało mi się rozerwać swoją dziewczynę… najprościej byłoby zrobić to jak ten szary o kilkudziesięciu licach, kiedy jego wybranka rozlatywała się na miliony kawałków… albo kupić jakiś granat, ale ani jak bogaty i piękny, ani ja piroman :) Zachciało mi się po prostu na spontanie zabrać Monię w miasto!! Nasze auto troszkę zaniemogło, więc postanowiliśmy użyć miejskiego transportu, do przystanku mamy blisko.
Ponieważ starówka w Warszawie pokryta jest brukiem to zdecydowałem się posadzić zadek na elektrycznym wózku. Plus, że drogę mogłem pokonywać sam na czterech kołach, a nie dwóch prowadzony przez Monię. Minus to akumulator i jego marny już zasięg. Słabe baterie wymuszają przemyślenia planu miejskiej podróży i ograniczenie ruchu kół własnego fotelika.
Pełni animuszu stanęliśmy z Moniką na przystanku… animusz nieco spadł, gdy przyjechał autobus, a ludzi z sekcji, gdzie wjeżdża wózek inwalidzki przymurowało do podłogi. Kierowca uznał, że w takim przypadku kulawy ma pierwszeństwo i zaczął „namawiać” jedną z dwóch mam z dzieckiem w wózku do opuszczenia autobusu… beton pod butami innych pasażerów trzymał mocno. Mnie się głupio zrobiło i chciałem wysiadać, ale dzielne dziewczyny jakoś wymanewrowały pomiędzy żywymi słupami i zmieściliśmy się wszyscy:)
Postanowiłem sobie w myślach, że dziś nic nie zmąci mojego spokoju… spokój zachwiał się nieco, gdy po wyjściu z autobusu jedyna winda w tym miejscu przywitała nas informacją „Przepraszamy awaria windy” … kartka aż brudna ze starości… tutaj utknąłem już nie pierwszy raz- przypomniałem sobie.

Przeszkodę pokonałem… rajdem na przełaj jednej z największej ulic Warszawy odprowadzany wzrokiem ludzi w samochodach.
Przejechałem, nic mnie nie rozjechało, więc parliśmy dalej do celu. Wskoczyliśmy do metra ustawiliśmy się na peronie i… zachciało mi się… odwrót, zmiana piętra windą (dobrze, że działała), poszukiwania kibelka z ludzikiem na kołach… sprawa robi się pilna… jest... ulga!! A właściwie byłaby, gdyby nie widok, który zastałem wewnątrz WC… barierki są… cokolik jest… postument też to teraz jeszcze tylko posadzić tam jakąś postać… może być nawet jakaś osóbka :) Cokolik na zdjęciu wygląda mniej okazale niż na żywo, ale jak mu się przyjrzałem to skojarzył mi się nawet z progiem skoczni narciarskiej… wyobraziłem sobie nawet Tajnera… ajjjjjjj jak on do mnie wredny machał tą flagą!!!

Oszczędzę szczegółów i tylko napiszę, że i ta bariera została pokonana. Drzwi WC zamykałem za sobą z uśmiechem… już sam nie wiem czy szczęścia z kontynuacji naszego relaksacyjnego wypadu czy ulgi z pozostawionych za sobą spraw.
Po chwili byłem znów na peronie metra i czekałem na podziemny pociąg. Kiedy przyjechał zaskoczyła mnie odległość i różnica poziomów pomiędzy peronem a wagonem…, ale niewiele czekając postanowiłem wziąć przeszkodę tyłem… utknąłem pomiędzy… czterech rosłych facetów wciągnęło mnie na pokład… ja i wózek elektryczny to blisko 200kg (czekam już na mój nowy wózek z kołem na teren… elektrykiem już nigdy nie jadę!). Trochę mi było głupio, więc już sam nie wiem czy teraz uśmiechałem się czy rozciągałem usta, żeby nie wyglądać beznamiętnie jak większość naszych rodaków??
Wyjście poszło prościej i hop… niedługo potem spacerowaliśmy po starówce :)

Moją uwagę zwróciły ruchome postacie z Misia Puchatka, które zachęcały dzieci do zdjęć z nimi samymi. Skoro zdjęcie z balonami było po 10zł… to oryginalna postać mogłaby… ile zarobić?
Przez chwilę pomyślałem o Moni i Mai… pszczoły mają przecież fajną pracę… latają, bzykają i nektar zbiegają… i wystraszyłem się, że od tej roboty na powietrzu może Moni znudzić się to środkowe… Porzuciłem pomysł!!! Kostka brukowa na starówce na elektryku nie sprawia zbytniego trudu, dostarcza tylko wibracji i naturalnego masażu dla wnętrzności (dobrze, że byłem na „cokole”), ale nie nawierzchnia była już najważniejsza. Była piękna pogoda, ciepło i odprężająco… fajnie z żoną u boku… nie żałowaliśmy trudów dotarcia w to miejsce. Spacer po Starówce był po prostu cudny… architektura, Syrenka, Barbakan.

Monia postawiła mi loda… ja Jej pierogi… bez skojarzeń proszę ;) :)!!! Nie będę robił antyreklamy, bo wybraliśmy tanie miejsce, ale pierożek z mięsem powinien w otulinie z ciasta zawierać go troszkę.
Potem ruszyliśmy na Podzamcze… musiałem zacząć oszczędzać baterię, więc z góry sprowadzała mnie Monia... tak na luzie..., bo odłączyła silniki. Luz się zakończył, gdy trzeba było wracać się dokoła, zatrzymały mnie schody i tyle zaoszczędziłem prądu :) Monia poszła schodami, więc spotkaliśmy się na Podzamczu, gdzie w ramach odpoczynku wstawiliśmy mordki do słońca siedząc na świeżo skoszonej trawie.
Gdy zaszło słońce za drzewami ruszyliśmy w krótki rajd koło fontann, a potem już prawie prosto nad Wisłę i jej Bulwary. Prawie prosto, bo odbiliśmy się od drzwi kolejnej niedziałającej windy i nadrobiliśmy kawałek drogi na żrących prąd silnikach wózka grrrrrr…
Kilka chwil w ramionach Moniki znów przywróciło „kocham cały świat” w moim pokojowo nastawionym umyśle. Spędziliśmy tu z godzinę, a potem powoli ruszyliśmy w drogę powrotną.
Zaczepiliśmy o Arkady Kubickiego, gdzie poznaliśmy sympatycznego Karela z Brna, który podróżował na jednym kółku.
Następnie ulica Grodzka w górkę… akumulatory łapały już opary… z chodnikiem zastawionym w kilku miejscach rzuconą kupą żelastwa barierek przygotowanych na poniedziałkową, comiesięczną fiestę prezesa K… Ominąć nie sposób, Red Bull nie dodał mi skrzydeł, więc zjechałem z wysokiego krawężnika elektrykiem omal nie zaliczając gleby!!
Wreszcie zobaczyłem schody ruchome na Trasie W-Z. Winda jadąca pochyło wyprowadziła nas ponownie na Stare Miasto, skąd udaliśmy się do stacji metra.
Znów utknąłem pomiędzy peronem i wagonem, ale mięśnie Moni i starszego Pana wyrwały mnie z opresji. Jeszcze tylko pół godzinki w oczekiwaniu na 517 niskopodłogowe i siup… byliśmy znów w domu!!
Na koniec napiszę szczerze… to był świetnie spędzony dzień, bo z Moniką trudno się nudzić i w ogóle pęknie jest spędzać czas we dwoje. Starówki nie będę porównywał do innych miejsc, ale podziwiam ją zarówno za wygląd jak i trud z jakim zmierzyli się Ci co ją odbudowali z pyłu i gruzu. Dobrze jednak, że nie zdarza mi się konieczność pokonywania miasta samemu, miejski rajd może być męczący dla ludzi na nogach, ale dla kulawych to nie tylko fizyczne zmęczenie… to próba charakteru i logistycznych umiejętności!!
Pozdrowienia, miłego dnia i duuuuuuuuużo uśmiechu dla WSZYSTKICH!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz