sobota, 11 maja 2013

kap, kap, kap...



Cześć wszystkim
Jak już pochwaliłem się niżej wróciłem do domu :) Tak się cieszę, że przynajmniej to już za nami… oby na tym się zakończyło. Pominę fakt, że przygotowali mi miejsce i dzień operacji na sam majowy weekend, co okazało się nawet lepszym wyjściem. Dzięki temu Monia mogła mnie wspierać od wczesnej pory dnia. Tu biję się w pierś i przepraszam żonę publicznie… zdarzyło mi się strzelić fochy… w takich chwilach obrastam w kolce. Zmęczenie, ból i brak snu robi swoje. Szczęśliwie trafiłem na stół drugiego dnia i choć doktor anestezjolog miała mnie kroić tylko na lekach uspokajających chciałem dać radę. Mój stan jednak nie pozwolił na to… :) noga uciekała spod noża. Dopiero znieczulenie zewnątrz oponowe ją ujarzmiło. Poza tym, że słyszałem wszystkie dźwięki zza parawanu (skrobanie kości, odrywanie od nie płyty i odsysanie) wysłuchałem zamówienia lekarzy na chińszczyznę. Prowadziłem rozmowę z anestezjolog w trakcie. Gorzej było już po… Fajnie, że choć personel medyczny był wesoły i kompetentny. W tym wszystkim najgorszym wrogiem jest psychika i dobijające leżenie plackiem przez wiele dni. Przypomniały znów o sobie dwie znane z dawnych lat wątpliwe przyjaciółki… pani kroplówka i gorsza z nich gorączka. Zapoznałem się z nowym kolegą… kapiącym kranem. Uparty drań kap, kap, kap, kap~. Już pomniałem o szpitalnej melodii gdzie drażniącą nutą zapisywał się każdy z ośmioosobowej sali. Od kręcenia, chrapania po jęki i tak bez dyrygenta drażniąca uwertura bezsenności… tylko w dzień kojący widok za oknem. Sosny i kwiat dzikich owocowych drzew… kap, kap, kap w żyłach chłód, w ustach plastikowy smak, zmiana opatrunków i smród gnijącego ludzkiego mięsa z nogi kolegi z łóżka obok… kropla za kroplą tym razem z flaszki podłączonej do krwiobiegu. Ten egzamin życia także za nami… zapomnieć… już zdany.
Jakże nie mogłem doczekać się wypisu… jak już przyszedł ten dzień odezwał się strach przed powrotem do siedzenia. Ciężko było w ciele, które wydawało się obcym po tylu dniach leżenia. Pocieszeniem jest tylko to (niestety tylko dla mnie), że byli gorsi ode mnie. Dziękuję mojemu charakterowi za opór w wieloletniej pracy nad sobą. Pielęgniarki nie chciały wierzyć, że zaraz stuknie mi dwudziecha stażu na wózku.
Chylę czoło przed doktorem Rakiem, wszystkimi lekarzami, pielęgniarkami, salowymi dziękując za pomoc. Dziękuję tym co zechcieli mnie odwiedzić i kochanej Moni- buziaki gorące.
Skoro było mniej optymistycznie to teraz już weselsze sprawy. Mam nieodparte wrażenie, że na ten czas kończą się nasze smutki i idzie lepsze. Paaaaaaaa

2 komentarze:

  1. Tomek,fochy? jednak jestes moim faworytem:)

    OdpowiedzUsuń
  2. :) Wiesz muchy w nosie... wtedy jestem tak wszystko na anty... bo czasem chciałem Monię przyspieszyć z przyjazdem, a tam tak daleko niestety.

    OdpowiedzUsuń