czwartek, 13 sierpnia 2015

Perseidy



Niemal wszystkie media od kilku dni trąbiły o deszczu Perseidów mające swój szczyt w ubiegłą noc. Kilka lat temu, kiedy jeszcze mieszkałem w rodzinnym mieście zabrałem na ten „deszcz” Monikę. Wtedy było łatwo, wystarczyło udać się w ustronne miejsce z dala od wszelkich latarni. Znajdź jednak takie miejsce w Warszawie gdzie łuna światła bije niemal wszędzie. Jedyny w miarę mroczny plac w pobliżu to sztucznie usypana górka na sanki osłonięta z dwóch stron dosyć wysokimi wałami. Przyszło mi do głowy, że poza ciemnościami znajdę tam jeszcze kameralny klimat do oglądania kosmicznego spektaklu. Wyrwałem Monię, kiedy się ściemniło i wraz z siostrą poszliśmy na ustalone miejsce. Jakież było moje zdziwienie, gdy przedzierając się po mocno nierównej drodze światła mojego wózka elektrycznego zaczęły wyłaniać coraz to nowe postacie przybyłe tu w tym samym celu. Stali, siedzieli… a nawet leżeli w trawie… kameralny klimat psia mać :) Nie byłem zatem oryginalny!!
Od tej chwili w towarzystwie kilkunastu ludzi wlepieni wzrokiem w niebo czekaliśmy na deszcz meteorów… czekaliśmy… czekaliśmy… tu kapnęło… tam kapnęło… to nawet mżawka nie była!! Ja zobaczyłem 6 spadających gwiazd, Monia 11, a siostra 3. Trochę mało jak na blisko 2 godziny ciągłego zadzieranie głowy w górę. Mimo to przy takiej ciepłej nocy chyba nie ma czego żałować :) Było całkiem miło i zrekompensowaliśmy sobie nieprzyjemny, stracony czas w spędzony w tym dniu w Otwockim szpitalu. Może za rok będzie więcej okazji do wypowiedzenia życzeń!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz