czwartek, 17 czerwca 2010

Cześć. Zmęczony ale baaaaaardzo zadowolony!! Koncert był super choć nie obyło się bez przygód. Trudności w dotarciu na koncert były straszne dzięki korkom. Trzy kilometry przejechaliśmy w ciągu godziny a sznura samochodów nie było końca. Musieliśmy zrezygnować z komunikacji i ruszyć na miejsce pieszo… a właściwie kółkach, bo Monia wyposażyła swoje nogi w wrotki i ciągnąłem ją mijając po drodze wszystkich ciągnących na koncert. Wyglądało to troszkę zabawnie, ale było bardzo pomocne w szybszym dotarciu. Przed wejściem tłumy i wielu „koników” sprzedających bilety… jak się okazało nie zawsze takich na które można wyło wejść. Trochę szkoda tych, którzy dali się tak oszukać. Monia ruszyła ze mną aby pomóc mi wejść i jakoś tak się zagalopowaliśmy że przeszliśmy wszystkie bramki. Dwie z nich przeszliśmy w przekonaniu że Monia dostarczy mnie na rampę i zawróci a na trzeciej sami ochroniarze przepchnęli ją jako opiekuna :) Ucieszyłem się bo gdyby nie to musiałbym sam manewrować po dosyć stromych rampach. Nim doczekaliśmy się na Metalicę odsłuchaliśmy saporty. Monia była załamana bo nie jest to muzyka którą lubi. Jak okiem sięgnąć widać było las ludzi w długich włosach albo koszulkach z nazwą zespołów. Ostre gitarowe brzmienie mocno wciskało się do uszu. Kiedy zabrzmiały pierwsze dźwięki Metaliki od razu było widać dla kogo przyszły tłumy. To była prawdziwa fiesta dla fanów metalowej muzy. Brzmienie, które od zawsze dobiegało tylko z głośników odtwarzacza dziś słyszałem na żywo. Nawet kiedy patrzyłem na scenę niedowierzałem że naprawdę tu jestem. Myślałem, że z nas obojga tylko mi się będzie podobać, ale strasznie ucieszyłem się, gdy Monia wyraziła swój entuzjazm. Kiedy usłyszała ulubioną balladę nawet wzruszenie uroniło jej łezkę. Fakt że było chłodno ale chyba nie tylko dlatego oglądała wszystko siedząc i przytulając się do mnie. Ogromnie cieszę się że w końcu była tu ze mną.
Na rampie staliśmy towarzystwie około czterdziestu wózkowiczów i aż miło było pomyśleć że i ta doświadczona losem brać spełnia swoje marzenia oraz bywa tam gdzie wszyscy „mobilni normalnie”. Widowisko oraz atmosfera była imponująca i nawet jakiś „ktoś” w helikopterze nadleciał robiąc piruety w powietrzu. Swoją drogą to musiał być zdolny pilot by kręcić takie beczki. Zespół grał świetnie i zakończył dwoma bisami. Chłód był dosyć nieprzyjemny, ale i tak mieliśmy farta bo w drogę powrotną zgodził się podwieźć nas kierowca busa dla niepełnosprawnych który zabierał wózkowiczów na i spod sceny usytuowanej daleko od bram wjazdowych lotniska Bemowo. Do domu wróciliśmy wcześniej niż myśleliśmy ale i tak czasu na sen nie było wiele. Prezent urodzinowy był także spełnieniem moich marzeń za co dziękuję Ci kochana Monisiu :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz