środa, 7 listopada 2012

Kiedyś wierzyłem…



Kiedyś wierzyłem…
Tak… na początku swojej drogi z urazem kręgosłupa wierzyłem, że uporem i ciężką pracą zdołam się z tego wyciągnąć. Była też odrobina wiary w lekarzy, ale oni tylko jedno powtarzali… ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć, więc ćwiczyłem jak głupi powtarzając sobie „JA DAM RADĘ”!! Pobyt na oddziale rehabilitacji po kilku miesiącach leżenia w innym szpitalu pomógł w ciężkiej pionizacji- posadził na wózek. Dał też pogląd jak będą teraz wyglądać moje ćwiczenia, wysłał do domu. Miałem szczęście… w domu moi bliscy pomogli mi w rehabilitacji jak było tylko możliwe. Od pierwszych dni oznaczało to kilka godzin ćwiczeń dziennie. Na początku było bardzo źle… patrzyłem na swoje odbicie w meblach podczas ćwiczeń i bezskutecznie powstrzymywałem łzy, ale nie przestawałem!! Do znudzenia dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku… Zasób ćwiczeń, przyrządy dzięki pomysłowości taty i mojej urozmaicały się. Mój stan poprawiał się, ale nie aż tak jak sobie tego życzyłem. Zrozumiałem… NIE DAM RADY… świadomość, że mogę poprawić w swojej sprawności tylko tyle ile pozwoli uszkodzony rdzeń kręgowy przytłaczała. Jednak nie hamowało mnie to w dalszych katorgach z ciężarkami, wyciągami, linkami itd. (chwała cierpliwości mojej rodziny) hmm z uporu? Przyzwyczajenia? Obawy, że jak przestanę to zwariuję? Chyba wszystko po trochu… Zrozumiałem też, że tylko w postępach medycyny moja nadzieja. Z ciekawością czytam takie http://www.medonet.pl/zdrowie-na-co-dzien,artykul,1670392,1,nadzieja-dla-sparalizowanych,index.html#czytaj-wiecej artykuły i czekam, kiedy wyjdzie to z fazy badań. Kiedy będą remontować takie wraki jak ja stanę pierwszy w kolejce po sprawność. Nim to się stanie cóż… pozostaje pierwsza porada lekarska… ćwiczyć… ćwiczyć… ćwiczyć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz