Kiedyś wierzyłem…
Tak… na początku swojej drogi z urazem kręgosłupa wierzyłem,
że uporem i ciężką pracą zdołam się z tego wyciągnąć. Była też odrobina wiary w
lekarzy, ale oni tylko jedno powtarzali… ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć, więc
ćwiczyłem jak głupi powtarzając sobie „JA DAM RADĘ”!! Pobyt na oddziale
rehabilitacji po kilku miesiącach leżenia w innym szpitalu pomógł w ciężkiej
pionizacji- posadził na wózek. Dał też pogląd jak będą teraz wyglądać moje
ćwiczenia, wysłał do domu. Miałem szczęście… w domu moi bliscy pomogli mi w
rehabilitacji jak było tylko możliwe. Od pierwszych dni oznaczało to kilka
godzin ćwiczeń dziennie. Na początku było bardzo źle… patrzyłem na swoje odbicie
w meblach podczas ćwiczeń i bezskutecznie powstrzymywałem łzy, ale nie
przestawałem!! Do znudzenia dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku…
Zasób ćwiczeń, przyrządy dzięki pomysłowości taty i mojej urozmaicały się. Mój
stan poprawiał się, ale nie aż tak jak sobie tego życzyłem. Zrozumiałem… NIE
DAM RADY… świadomość, że mogę poprawić w swojej sprawności tylko tyle ile
pozwoli uszkodzony rdzeń kręgowy przytłaczała. Jednak nie hamowało mnie to w
dalszych katorgach z ciężarkami, wyciągami, linkami itd. (chwała cierpliwości
mojej rodziny) hmm z uporu? Przyzwyczajenia? Obawy, że jak przestanę to
zwariuję? Chyba wszystko po trochu… Zrozumiałem też, że tylko w postępach
medycyny moja nadzieja. Z ciekawością czytam takie http://www.medonet.pl/zdrowie-na-co-dzien,artykul,1670392,1,nadzieja-dla-sparalizowanych,index.html#czytaj-wiecej
artykuły i czekam, kiedy wyjdzie to z fazy badań. Kiedy będą remontować takie
wraki jak ja stanę pierwszy w kolejce po sprawność. Nim to się stanie cóż…
pozostaje pierwsza porada lekarska… ćwiczyć… ćwiczyć… ćwiczyć…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz