Jazda wózkiem inwalidzkim po tak nieodśnieżonych chodnikach
i jeszcze dotarcie do zaplanowanego celu na czas graniczy z cudem. Dziś
przekonałem się o tym z konieczności. W kilku miejscach najadłem się sporo strachu,
gdy traciłem wszelką kontrolę nad kierunkiem jazdy, że nie wspomnę o zakopaniu
się parę razy. Na szczęście dobrzy ludzie pomogli mi wyjść z tych zimowych
opresji. Wiem jedno… z domu nie ruszam się sam dopóki nie stopnieje ta
białoszara breja. Jedynym możliwym dla mnie wehikułem do podróży z punktu A do
punktu B to samochód. Dziś przypomniałem sobie, dlaczego tak nienawidzę zimy!!
Jej uroki pozostawiam nielicznym jak sądzę pasjonatom białego szaleństwa.
Chwilowo wypadłem z pisania na blogu, ale niestety dopadły
mnie bardzo pilne sprawy. Muszę się niestety na dłuższy czas zaprzyjaźnić
stresem i nerwami… w sumie to chyba raczej odnowić tą „przyjaźń”. W tej chwili
czuję się troszkę jak mucha w latarce… dobrze, że Monia pomaga ogarnąć to
wszystko. Bez jej wsparcia nie dałbym rady.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz