Troszkę lata za oknem :) Wieczorne spacery i weekendowe
wypady… to lubię!! Wreszcie udało nam się gdzieś wyrwać z domu i oderwać od
szarej rzeczywistości. W sobotę odrobina prac działkowych, ale też grill i miłe
spotkanie z sąsiadami i przy pieczonym mięsku. Wypoczynek wśród zielonej
przyrody potrafi mnie bardzo uspakajać… tęskni mi się za moim lasem… bez
ścieżek i wytyczonego kierunku. Kurcze zamykam oczy i szukam w pamięci te
widoki oraz zapachy roślin w różnym cyklu ich trwania w przyrodzie. Od
dzieciństwa miałem to wszystko dwadzieścia metrów od domu i moje okolice
bliższe lub dalsze nie miały dla mnie tajemnic. :) ileż razy moi rodzice chcąc
gdzieś jechać nawoływali mnie, bo wyszedłem tylko na chwilę… Dobra rozmarzyłem
się!!
Jeśli Was nie zanudzam to zerknijcie na zdjęcia z okolic,
które miałem raptem pięćdziesiąt metrów od domu rodzinnego. Na początek skałka
z brzuską, która ma swoją historyjkę… opowiadałem ją Moni parę dni temu i nawet
nie pamiętałem, że mam jej fotkę. Przybliżę tą historię i Wam w krótkich
zdaniach… ale odwołam się w większości do Waszej wyobraźni :)
Otóż pewnego razu, kiedy miałem mniej niż dziesięć lat w tym
oto miejscu (jak się zbiegało na polanę w kierunku na Rejów… najszybsza droga
na dziką plażę) prowadziłem sobie konwersację z którymś z kolegów. On przysiadł
na skale naprzeciw brzozy, ja zaś stałem właśnie na tym załamaniu pnia, które
widać na zdjęciu oparty plecami o jej pień. Aby nie wdawać się zbytnio w opis
całego zdarzenia powiem Wam tylko, że podczas tej pogaduchy rozjechały mi się
nogi i dosiadłem brzozę na oklep… żadnemu facetowi nie muszę tłumaczyć jak niespodziewane
odczucie mnie w tym momencie ogarnęło… !!! Niestety to był tylko pierwszy
element zaskoczenia i dodatkowych doznań… podczas dosiadania pnia… przejechałem
całymi plecami (byłem bez koszulki) odległość, jaką Bozia mnie w tym wieku
obdarzyła po tej spękanej i ostrej korze. Właściwie to… w chwili, gdy już byłem
za ziemi nie wiedziałem, czego mam się trzymać wijąc z bólu, jako pierwsze… zdarte
do krwi plecy od karku do pasa czy… Bolało długo, zwłaszcza przy wieczornych kąpielach,
gdy przyszło zmyć z siebie pył całego wakacyjnego dnia trzymając na plecach
pancerz ze strupów… wyglądałem prawie jak żółw ninja. Ciekawe czy to drzewo
jeszcze istnieje?
Reszta zdjęć to praktycznie ten sam pas skał w lasku, który
nazywaliśmy „ Mały lasek”, z niego przechodziło się już w prawdziwy gęsty z
siecią ścieżek znanych tylko miejscowym i wytrwałym piechurom. Przeżyłem w nim
w dosłownym znaczeniu niejedną burzę (z finką z rogu jelenia od dziadka i zapasem wody)., udało mi się zginąć na krótką chwilę nim znalazłem znany punkt odniesienia, niezapomniane
wagary w mieszanym gronie ;) Dużo by opowiadać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz