czwartek, 27 września 2012

Początki są trudne



Początki są trudne?
Mija miesiąc od ponownego przyjęcia mnie do pracy. Podsumowanie?... Nie jest łatwo, ale daję radę. Myślę, że w pracy innego rodzaju spełniałbym się bardziej, ale cóż… trzeba zarabiać jakoś na życie. Gdyby jeszcze wynagrodzenie było adekwatne do wkładanego wysiłku. Czuję się troszkę niedoceniony hmmm być może słowo to słowo jest zbyt delikatne. Mimo wszystko i tak cieszę się, że mam po prostu zajęcie. Życie nie jest łatwe… niestety.
Troszkę martwi mnie moje kolano, bo wciąż doskwiera i uniemożliwia korzystanie z parapodium. Na szczęście łapki mogę już dręczyć ciężarkami. Dobrze… skoro już ton niewesoły to pociągnę smuty dalej. Zaczyna się jesień… dni coraz krótsze, chmury i temperatura do kitu. Już chyba bardziej wolę styczniową zimę w połączeniu ze świadomością rychłej wiosny. Krok po kroku rok za rokiem coraz więcej na karku wiosen. Jakaś jesienna melancholia? Oby nie…

wtorek, 25 września 2012

Urodziny Amelki



Miałem wrócić jeszcze tematem do poprzedniego postu, ale szkoda słów dla takiej… Mogę tylko powiedzieć, że intuicja nie myliła mnie, innych zresztą też, bo jako ostatni zachowaliśmy do tego czasu jakiś cień życzliwości.  Było minęło.
Przejdę do tematu dużo bardziej miłego. W sobotę z samego ranka do drzwi zapukała do nas pewna piękna, rezolutna, świadoma swego anielskiego uroku mała dama z zaproszeniem na swoje piąte urodziny. Nasza ulubiona rodzinka, która niestety opuszcza nasze sąsiedztwo jadąc za pracą do Poznania. Taki znak czasu, gdy dostaje się od szefa propozycję awansu nie do odrzucenia. Wspomniane urodziny odbyły się w kuleczkowie, które akurat nam znane są już z innych okazji :) Dzieciaczki zaaferowane, wybawione chyba też bardzo zadowolone. Było miło, ale dla mnie tak wielki harmider tego miejsca jest powodem kompletnego chaosu w mojej głowie. Nie potrafię wtedy skrupić ani myśli ani uwagi na czymkolwiek- dzieci wręcz przeciwnie… są w żywiole. Urodzinowa mała dama o imieniu Amelia już okręca mężczyzn dookoła swojego drobnego paluszka… przykładem jest Jares jej tata :) 
Czy słyszeliście o patencie robienia łez ze śliny? Amelka to wynalazła i często z powodzeniem testuje na biednym tacie. On sam za nią szaleje, a dla mnie jest wzorem nowoczesnego i kochającego ojca. Ja Amelkę wprost uwielbiam, bo jest taka słodka i choć Kasia z Jaresem w żartach tego nie potwierdzają uważamy, że jest bardzo grzecznym dzieckiem. Będzie nam ich wszystkich bardzo brakować w sąsiedztwie. Nasi przyjaciele wiedzą, że nasz dom zawsze stoi dla nich otworem i chcę Kasiu, Jarku i Amelko żebyście pamiętali o stałym zaproszeniu do nas. Mam nadzieję, że będzie Wam się wiodło w nowym 
miejscu, ale troszkę za nami tęskniło. Nam na pewno będzie!!

 Zdjęcie powyżej zrobione w innym terminie.
Zły humor nie jest adekwatnym wyrażeniem mojego nastroju po wczorajszym dniu. Trudno mi wyrazić delikatnym słowem opinię na temat pewnej pani. Judasz naszych czasów- różnica że zamiast monety srebrnej jest złota waluta. Za plecami z uśmiechem i bez skrupułów brrrrr zimna s... Nigdy nie zniżyłbym się do tego poziomu. Dobro powraca to jest moje motto... w jej przypadku może wróci coś innego. Gdyby mój wzrok mógł mrozić zastygła by jak sopel lodu. Trudno... jeszcze jedna nauka o twardych łokciach i rozpychaniu się nimi. Pocieszam się, że ja mogę spojrzeć w każde oczy bez wstydu i obaw, ale akurat jej ślepy wzrok jest raczej mało wyczulony na ten szczegół. Damy radę i tym razem.

niedziela, 23 września 2012

Miotła



Z przygodami zaczęła się piątkowa podróż do Miotły…
Nasz niezawodny podnośnik samochodowy powiedział hmm właściwie nic nie powiedział… milcząco odmówił posłuszeństwa. Jakiś niesforny kabelek odpiął się ze swojego wejścia, czego nie ustaliliśmy w pośpiechu stojąc nocą na parkingu. Na szczęście nie była to właściwie awaria, raczej nieuwaga, ale i tak spóźniliśmy się mocno na umówionym miejscu. Gdyby nie Jares nie mielibyśmy tak wesołego weekendu. Pomoc sąsiedzka okazała się zbawienna przy wsiadaniu do samochodu. W Miotle już łatwiej, bo tam wysoka wiara krzepkich chłopaków prawie teleportowała mnie w mgnieniu oka na mój wehikuł. Byłem już niemal pewny, że właściwie imprezę mamy za sobą, ale na szczęście myliłem się. Nasze pojawienie się wywołało obustronną radość. Oczywiście znów poznaliśmy super wesołe grono, z którym do białego ranka bawiliśmy się przednio. Miotłowe grono to takie niespotykane towarzystwo :) Żeby to zrozumieć trzeba to miejsce po prostu odwiedzić.  Z imienia wyliczać nie trzeba, bo każdy zna się tam bardzo dobrze. Szkoda, że nasi przyjaciele mają tu tak daleko. Byłoby miło zapoznać ich wszystkich razem. Nie zamieszczam wszystkich fotek bo o autoryzację nie poprosiłem, a poza tym wybór fotek kiedy impreza wesoła nie jest łatwa ;) Tak więc osoby nieobecne na zdjęciach niech się także czują pozdrowione i ujęte w poście.

 ...a tak się zaczyna poranek po południu kiedy stoi się za barem :)
Dostałem autoryzacje wiec poprawiam się i przedstawiam Wam sympatycznego i patrzącego z wysoka  Patryka :) 207 centymetrów życzliwości. Patryk dziękuję za tych kilka słów wczoraj wieczorem. Bardzo mi-nam miło, że Twoje zdanie o nas jest takie fajne. Ja tylko kolejny raz dodam, że mam wiele szczęścia w poznawaniu tak fajnych osób jak Wy wszyscy!!

sobota, 22 września 2012

NY



Dawno dawno temu byłem tam…
Tęsknię, marzę, myślę… o mieście gdzie ludzie uśmiechają się, choć nie łączy mnie z nimi ani pochodzenie, ani język, kolor skóry… nic… gdzie odrębność, kolorystyka, indywidualny styl jest…  JEST i tyle. Na ulicach gwar, ruch, żółte taksówki. Stolica bez stolic- międzynarodowy miszmasz bez przynależności i narodowych spekulacji … Skwer w lampionach, drapacze chmur i my… Monia i Tomi. Wszystko jest nasze… nic nie należy do nas… niestety…drodzy ziemianie. Miasto gwiazd, sztuki, mody… snu pod literą A.  Marzę o tym żeby tam być…….nie chce tam być… bez moich przyjaciół… Nowy York.

środa, 19 września 2012

Przemijanie



Nie wiem czy już o tym pisałem…
Czasem nasuwa mi się pewna myśl na temat naszego życia, w którym jedno jest pewne- czekający nieuchronny jego koniec. Zastanawiam się, co determinuje w nas taką ogromną presję, aby walczyć o nie nawet, jeśli ono same nie jest dla nas przychylne. Dziś taki modny zdrowy tryb życia czy choćby medycyna, która ma wydłużyć je tak jak tylko możliwe. Tymczasem wielu z nas przechodzi przez życie w bólach, problemach czy jakimś nieszczęściu. Dlaczego jest tak ważnym by ciągnąc je pomimo wszystko. Rozumiem, kiedy fortuna sprzyja, a rzeka miodem płynie- byle dłużej czerpać radość. Wielu z nas jednak liczy swe nieszczęścia w nieskończoność, a jednak myśl o przerwaniu tego pasma przeraża. Czy jest to instynkt? Czy może raczej strach przed odejściem w niebyt, nieznane gdzie czeka nas…hmmm może nic nie czeka? Nasza wiara każe nam wierzyć w lepsze miejsce bez przyziemnych trudów, cierpień, a przecież nikt z nas nie może podać żadnego dowodu na istnienie takiego miejsca. Może nasz koniec to jednak tylko biologiczny proces i nic więcej. Zatem czy nastąpi on pięć lat wcześniej czy później ma jakieś znaczenie? Może to tylko zakodowana w naszych genach informacja o przetrwaniu gatunku, a my dorabiamy filozofię do tego. Chciałbym widzieć tylko ludzi szczęśliwych, którym nie brakuje niczego, aby żyć wygodnie i czerpać korzyści z cywilizacji. Dlaczego jednym przychodzi wszystko tak łatwo, a innym tylko trud, pot i łzy… a piękne chwile są tylko małym lekarstwem, aby to wszystko nie zbrzydło na amen. Czasem patrzę wstecz i myślę sobie, że moje życie mogło zgasnąć dwunastego sierpnia roku 1993- czy to nie byłoby prostsze? Ten świat nadal mnie na sobie nosi… i co on z tego ma dla siebie?