środa, 27 stycznia 2010

błąd

Cześć. Siedzę od pół godziny wpatrzony w pusty edytor tekstu i zastanawiam się co dziś napisać. Niestety o tym z czym dziś spotkałem się nie mogę napisać na blogu- przynajmniej wprost. Czasem zastanawiam się ile trzeba popełnić w życiu błędów aby wyciągnąć konstrukcyjne wnioski. Różnie z tym bywa… niekiedy nie zrobienie czegoś jest największym błędem lub odwrotnie popełnia się go mniej lub bardziej świadomie. Sam je popełniam bo któż nie ale łatwiej jest mi zmagać się z własnymi. Mam zbyt miękkie serce by patrzeć na strapienia innych i nie odczuwać współczucia. Chciałbym wtedy dopomóc, pocieszyć lecz co może wydawać się dziwne czasem trzeba dać komuś zakosztować gorzkiego bo inaczej nic się nie nauczy. Nie jestem mądralą i nie twierdzę że jestem „chodzącą superlatywną” nawet nie śmiałbym tak myśleć ale czasem patrząc z boku zastanawiam się gdzie podziewa się rozsądek. Pewnie i na mnie można tak spojrzeć ale już raczej znacznie rzadziej niż w nastoletnich czasach. Może trochę krew stygnie z wiekiem albo on sam do czegoś obliguje- przynajmniej powinien. Bardzo często wystarczy słuchać dobrych rad… tylko któż to potrafi jeśli pierwej sam się nie sparzy…może to prawda że człowiek rodzi się głupi i takim umiera?
Mam dziś kiepski dzień….

czwartek, 14 stycznia 2010

Czas na retrospekcję. Może powtórzę się w kilku tematach ale chyba warto zrobić małą retrospekcję roku 2009. Dla mnie był to czas wielkich zmian. Zaczęło się w lutym gdy w wielkiej konspiracji z moim przyjacielem honeyem przygotowałem zaręczynową niespodziankę dla Moni. Zaskoczenie, euforia i łzy radości a na przyszłość piękna chwila dla wspominków. Kolejną zmianą było zamieszkanie już z narzeczoną. Długo czekaliśmy na ten moment i dużo musieliśmy nauczyć się by nasze codzienne życie nie było uciążliwe. Szczęśliwie udało się to w dużym procencie- lepiej byłoby tylko gdybyśmy mieli już własne mieszkanko i mogli urządzić je wedle naszych potrzeb. Zacząłem poznawać Warszawę i to właśnie w tym mieście postanowiliśmy wziąć ślub. Od wielu miesięcy planowaliśmy zrobić to ósmego sierpnia i chyba cudem udało nam się zrobić to akurat tego dnia. Właśnie ślub dla nas był najważniejszym wydarzeniem ubiegłego roku. Chciałby aby 2010 rok przyniósł także tak pozytywne wydarzenia :)

środa, 13 stycznia 2010

WOŚP

WOŚP- pamiętacie początki tej szczytnej akcji? Nieco przygłupi program prowadzony przez gostka w żółtej koszuli i pani Młynarskiej ubranej w biało czarny sztywny uniform. Ktoś tam przysłał jakieś złotóweczki na cel którego nie pamiętam. Któż mógł przypuszczać że rozwinie się tak spektakularnie? Nigdy nie uczestniczyłem w finale czynnie ani jako widz ani „darczyńca”…do niedzieli :) Cieszę się że wyjeżdżaliśmy z centrum z kilkoma serduszkami na sobie. Powiem tak- nigdy nie byłem za fundacjami bo kiedy ja po wypadku byłem w wielkiej potrzebie… hmmm może inaczej- w żadnej z nich nie mieściłem się w „wymaganiach” stawianych choremu. Nawet pobytu w szpitalach uznanych jako czołowe pod względem urazu kręgosłupa odmówiono mi. U pana Owsiaka działa to inaczej- ze sprzętu korzysta zwykły człowiek a kiedy spojrzycie na oddziałach większość nowoczesnego sprzętu posiada emblemat WOŚP. Z Moni rodziny jedna dziewczynka (noworodek) zawdzięcza życie jednemu z tych urządzeń. Nie stać mnie na wiele ale tak długo jak działa ta akcja już zawsze może liczyć na nasz grosik. Myślę że to dzięki temu narodowemu zrywowi można tyle zdziałać- od szczodrych serc, dobrze negocjowanych inwestycji po czas antenowy. Nikt na świecie nie ma tak „głośno grającej orkiestry” nikt w świtenie nie skrzyknął tak owocnie tylu ludzi. Jestem za całym sercem!!!

wtorek, 12 stycznia 2010

W pamięci wciąż znajoma barwa głosu, cienie żywej postaci która pojawia się w snach… wspomnienia sytuacji, rozmów i wydarzeń większej części dotychczasowego życia- druga rocznica śmierci MAMY… tak minęły już dwa lata- aż czy już? Sam nie wiem… Żałuję że mama nie dożyła dni w których moje własne życie zaczęło się tak układać. Cieszyłaby się widząc tyle pozytywnych zmian… odchodziłaby nie martwiąc się o moją przyszłość. Dużo chciałbym napisać… niewiele słów jednak obejmuje ten temat… Zostawię dlatego to wszystko w głowie na chwile gdy wspomnienia przychodzą niespodziewane. Dwunasty dzień w kalendarzu nie jest moją szczęśliwą datą… odebrał mi to co w życiu bezcenne… najpierw zdrowie i kilka lat później mamę. Dobrze że kończy się dzień.

czwartek, 7 stycznia 2010

Zastanawiałem się o czym Wam napisać i pomysł na coś wesołego przyniosło mi pewne wesołe zdarzenie naszej miłej M. Zacznę od początku- M zaplanowała sobie aktywny poranek a basenie w którym miała popływać tuż po dostarczeniu małego Dawinia do przedszkola. Zima w pełni więc wyskoczyła z domu usadziła chłopca w foteliku na tylnym siedzeniu samochodu po czym najspokojniej w świecie zaczęła odśnieżać zasypane szybki. Ponieważ śniegu było dużo więc wskoczyła jeszcze do domu po rękawiczki. Autko było już gotowe więc wskoczyła do środka odpaliła samochód podkręciła radio bo leciała jej ulubiona piosenka i ruszyła zadowolona w drogę. Jadąc spojrzała w lusterko wsteczne przeleciało jej przez myśl- nie widać pompona czapki Dawinia… ale cóż w tym dziwnego przecież siedzi za fotelem… Miejsce docelowe było blisko więc kiedy stanęła pod przedszkolem znów spojrzała we wsteczne szukając obecności synka- Dawidku wyjdź zza tego fotela. Odpowiedziała jej niema cisza więc tym razem odwróciła się i… konsternacja… Dawinia brak!! Strach wstąpił w jej umysł- Wypadł w trakcie jazdy a ja głupia słuchając głośno radia nie zauważyłam??? Ruszyła pędem w powrotną drogę….. Zajechała pod dom i rozgląda się…. A tam Dawiniu stoi sobie z niewinną minką grzebiąc nogą w śniegu…
Okazało się że chłopczyk korzystając z 15 sekund gdy mama weszła do domu po rękawiczki wyszedł sobie z samochodu : )
_- Dawiniu czemu nie krzyczałeś jak mama odjeżdżała?
- Krzyczałem- odpowiedział najspokojniej w świecie.
….. tak to nasza M zaliczyła zgubę własnego szczęścia.
„Życie posiada więcej fantazji niż ludzie”-Anatol France
Kiedy przypadkiem trafiłem na ten cytat uśmiechnąłem się i pomyślałem- ooo tak…!! Czasem ta życiowa fantazja aż boli ale równie często mile zaskakuje. W moim przypadku właśnie tak było… Od rozhasanego dzieciństwa po „skok” w katastrofalną osiemnastkę. Wesołe nastoletnie lata i wypadek… po którym nie widziałem przyszłości. Tylko dzisiejszy dzień a potem czarna otchłań bez perspektyw. Wydawało mi się że mój byt kręci się tylko koło rehabilitacji jakby ona była jedynym sposobem na życie. Wydawałoby się że dla jednego człowieka wystarczy utrapień ale przekonałem się iż życie może jeszcze bardziej rzucić na kolana. Ciężka choroba mamy dobiła mnie ale też przypadkiem stała się przełomem. Spotkałem na swej drodze grupę ludzi która nieświadomie tchnęła w mój los nowy oddech- tak to dzięki Wam: Martusiu, Łukaszu, Anetko, honeyku, Marcinie, Kasiu, Asiu, Konradzie W. i Konradzie K., Mariuszu, Basiu, Wiolu, Dominiku, Adrianie, Dyziu oraz kilku osobom które zaznaczyło jakimś czynem swoją życzliwość. Pamiętam zawsze co dla mnie zrobiliście i bardzo Wam dziękuję. Zaczęło się dziać dużo koło mnie no i w życiu pojawiła się Monika hmm, a właściwie odnalazła bo przecież znaliśmy się dużo wcześniej. Od zwyczajnych rozmów w Internecie, spotkań związanych z organizacją koncertu, po małżeństwo. Właśnie w tym miejscu ta fantazja życia dała mi uczucie które w tej chwili wydaje się przenosić przysłowiowe góry. Każdego dnia budzę się koło kobiety którą kocham, a zasypiam z myślą, że mam dla kogo i po co budzić się rano. Znów żyję w społeczeństwie- pracuję, bywam na zakupach, imprezach, spaceruję z kimś u boku dla kogo jestem całym światem- ja znów żyję!!!!

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Właściwym tematem dzisiejszego bloga jest coś co troszkę denerwuje- czy słusznie oceńcie sami.
Pisałem niedawno o spotach integracji uświadamiających kierowców w zakresie parkowania na miejscach dla niepełnosprawnych. Szumne hasło tej akcji brzmi „ Zabrałeś moje miejsce zabierz też kalectwo”. Nie wiem czy prawo do parkowania w miejscach szerszych (bo przecież trzeba mieć przestrzeń by wystawić wózek i aby nikt nie zastawił dojścia do drzwi samochodu) oraz bliżej sklepu jest przywilejem. Gdybym stał na nogach i mógł chodzić chętnie śmigałbym piechotką z każdego miejsca na parkingu ale najwyraźniej najatrakcyjniejszym miejscem jest to oznaczone kopertą i znakiem ludzika na wózku. Wczoraj podjechaliśmy do centrum handlowego i jak na złość żadne z uprzywilejowanych miejsc nie było wolne. W ostatnie wjechał nam przed maską piękny van i … a jakże wystawili za szybę kartę parkingową uprawniającą do postoju na koercie- tyle że wysiadły z niej radosne, młode cztery osoby. Wszyscy oczywiście zdrowi bez żadnych oznak jakiejkolwiek choroby. Stanęli zapalili pogadali beztrosko hmmm nooo ale kartę mieli więc byli na prawie (kto im ją wydał? Na kogo? Nie wiem). Monika czy dawniej tata nigdy nie wykorzystywali tej sytuacji jeśli w samochodzie nie siedziałem ja- to jest w końcu uprawnienie i udogodnienie dla niepełnosprawnego a nie dla znajomych czy zdrowych członków rodziny. Naprzeciwko owego vana stał na bliźniaczej kopercie piękny passat ale tu nawet tej karty było brak, tymczasem my staliśmy i kręciliśmy głowami dookoła szukając jakiegoś wolnego miejsca- na próżno… wszędzie daleko i wąsko a te kółeczka w wózkach inwalidzkich na przedzie wierzcie mi wyjątkowo zakopują się w śniegu. Monia wyszła do informacji poprosić o pomoc ochroniarza i powiem chętnie jej udzielił… palcem wskazując abyśmy może poszukali gdzieś wolnego miejsca na końcu parkingu. Wszak tam zawsze zostaje się ich kilka prawda? Za parkowanie w uprzywilejowanych miejscach grozi 500Zł mandat He He He grozi bo nic więcej…. Pan ochroniarz powiedział nam że policja nie może tu ukarać bo to jest teren prywatny sklepu ( i tak jest chyba w każdym centrum handlowym). Zatem drodzy kierowcy możecie ignorować te znaczki… o ich przydatności przypomina się dopiero gdy ktoś z rodziny, znajomy tudzież sam go potrzebujesz ale do tej pory… Myślicie że są to odosobnione przypadki? Oooo nie z ciekawości zwróćcie uwagę będąc następnym razem pod większym sklepem.
Powiem Wam jeszcze o moim odczuciu na ten temat- przez długie lata wstydziłem się swojego stanu stroniłem od wszystkiego co było związane z niepełnosprawnością. Gdybym mógł to zszedłbym z oczu wszystkim pełnosprawnym bo wózek pod moim tyłkiem mnie samego „parzył”, nie lubię go nie chcę i nigdy nie będzie czymś co polubię. On jest koniecznością pomaga poruszać się, jest marnym przywilejem… i wiem że żaden zdrowy nie zamieniłby się z nami miejscami. Chcę tylko powiedzieć że fajnie jest być zdrowym i nie musieć „korzystać z tych wątpliwych przywilejów”

sobota, 2 stycznia 2010

Cześć. Wszyscy cali? Już trzeźwi po szampańskiej nocy? U nas już tylko wspomnienie po sylwestrze ale będą to miłe myśli. Spędziliśmy go w domu wedle planu z poprzedniego postu. Było miło, wesoło i smacznie a ten mały ból głowy z rana… ;) nie ma przecież dymu bez ognia. Porównując ten sylwester do poprzedniego powiem tylko że było znacznie spokojnie. Fajerwerki tylko za oknem a i piec nie zrobił nam bum.
Wczoraj jeszcze pożegnanie Martynki i Marcina a dziś porządki w papierach ale przynajmniej będzie mniej nerwów gdy będzie potrzeba dokopać się do konkretnego dokumentu.
Kochani dziękujemy serdecznie za wszystkie życzenia i odsyłamy Wam je wszystkie z odwzajemnieniem. Zdrówka i życiowego spokoju oraz oczywiście dostatku w portfelu. Pozdrawiamy :* Monia i Tomi