Pamiętacie zimę, gdy ledwie wystawało się zza stołu? Na
sankach do bólu byleby górka wiozła w dół. Po raz setny w pocie czoła pokonywana
w przemoczonych butach i rękawiczkach wspinaczka po stromej ścieżce z sankami
ciągnionymi za sobą za sznurek? Spodnie sztywniejące od mrozu i białe przy
nogawkach od oblepionego śniegu? U nas ognisko organizowane na szybko żeby się
troszkę ogrzać… czasem pod dachem z gwiazd, a niekiedy pod nawisem skalnym
blisko naszego domu. Wojna na gałki wyrzucane zza śniegowych fortec czy spacery
po kolana śniegu lesie podczas tropienia ludzkich śladów w poszukiwaniu pułapek
z drutu zastawianych przez złych ludzi na biedne leśne zwierzątka. Czasem
znajdowaliśmy ich całkiem sporo… potem gry na Atari w ciepłym domu u ciotki
Dyzia w Montezumę.
Przypomina mi się jak staliśmy w trzech patrząc na
dziewczyny wyglądające przez szarą z brudu szybę klatki. Jakbyśmy się umówili
szybki rzut ulepionej ze śniegu gałki niemal w tym samym momencie w ich
kierunku… brzdęk stłuczonej szyby… nim zdążyłem się zorientować szybki salw
ucieczki kolegów z miejsca zdarzenia… moje nogi same ruszyły za nimi… kierunek
w dół na dużą polanę… upiekło nam się… nikt nas nie dorwał za ten wyczyn. Zima
wtedy była jakaś inna… ciekawsza i w niczym nie przeszkadzała, jeśli chodzi o
radochę i fan.
Każda pora roku miała swój urok. Jesień z kasztanami
strącanymi badylami z drzew wśród zapachu spalanych resztek opadającej z liści
przyrody w pobliskich ogródkach.
Wiosna ze zrzucanymi przy pierwszych promieniach słonecznych
kurtkach i inauguracja sezonu kąpielowego nierzadko w długi weekend majowy. Dreszczyk
emocji na wagarach w lesie z dziewczynami i kanapki do szkoły pieczone nad
wesołymi płomykami trzaskających z suchych gałęzi.
Wakacje nad naszym Rejowskim stawem, dyskoteki i nocne pływanie…
na waleta. Na plaży piasek, na sobie kąpielówki oraz śliniący olejek do
opalania na brązowej skórze… spojrzenia i podryw płci przeciwnej. Ochłoda w
zimnej wodzie po grze w kosza i częste żarciki zastawiane na niczemu
nieświadomych kolegów czy bogu ducha winnych ludzi.
Jednym z żartów, który pamiętał był „magiczny prysznic”,
który uruchamiał się tylko nam na klaśnięcie dzięki pewnemu trikowi. Wystarczyło
przytkać dłonią rurę, którą napełniano brodzik dla dzieci… nieliczni wiedzieli,
że woda leci tylko tu albo tu. Konsternacja klaszczących ludzi spoglądających
na suche sitko była przepiękna… szczególnie, gdy sekundę po tym jak on
wychodził spod prysznica wchodził któryś z nas i woda leciała tuż po podwójnym
klaśnięciu… niektórzy wracali… nasz głośny śmiech wyrywał ich z błogiej nieświadomości
oraz zastawionego na nich żartu.
Była jeszcze szkoła… niestety… ale i tu były pewne plusy.
Pierwsze miłostki, liściki (sms nie istniał) i emocje „czasów pierwszych” ;)
ehhhhh I te szalone osiemnastki.
Dorastanie było piękne…
Ja już tego nie pamiętam.. :(
OdpowiedzUsuń