piątek, 25 września 2015

Lodołamacze



Od dziesięciu lat Lodołamacze (  http://www.lodolamacze.info.pl/index.php )wyróżniają w swoim konkursie pracodawców wrażliwych społecznie. Konkurs dotyczy tych pracodawców, którzy w szczególny sposób zasłużyli się na rzecz zatrudnienia osób niepełnosprawnych. Kilka dni temu byłem na gali wręczenia Statuetek Lodołamacza i bardzo się cieszę, że mogłem to zobaczyć. Oceniając wyróżnionych zdałem sobie sprawę, że nie liczba zatrudnionych się liczy, a wyjątkowa inicjatywa i podejście pracodawców do zatrudnianych przez nich osób niepełnosprawnych. Odpowiednie warunki, atmosfera, dbałość o integrację, ludzkie podejście, zrozumienie ograniczeń możliwości… nie oznacza to pobłażliwego traktowania… praca to praca.
Konkurs ten dowodzi, że przy odrobinie chęci można zrobić bardzo dużo dla ON, a przy okazji zyskać sumiennych i zaangażowanych pracowników. Bardzo mnie to cieszy, bo im więcej takich pracodawców tym bardziej nas docenią. Może kiedyś stanie się powszechnym, że będziemy pracować i zarabiać tak jak „sprawni” ludzie. Dziś tak nie jest niestety… a szkoda, bo najczęściej nasze obowiązki nie odbiegają od równorzędnych „sprawnych” stanowisk.
Praca jest niezaprzeczalnie formą rehabilitacji i osobiście nie wyobrażam sobie bierności w tym kierunku choćby dla poczucia własnej wartości. Nie czuję się gorszy od sprawnych, kiedy siedzę przed komputerem. Myślę, że w takiej pracy mogę nawet wielu zawstydzić.
Na koniec gratuluję wszystkim zwycięzcą tegorocznych lodołamaczy, a w szczególności założycielom fundacji, której sam jestem podopiecznym. Chciałbym aby w przyszłym roku przybyło mi powodów do kolejnej nominacji do konkursu moich pracodawców- jeśli tak się stanie łatwiej będzie mi o argumenty przemawiające za tym!!
http://wwwtomekosobkapl.blogspot.com/

niedziela, 20 września 2015

Targi



Kilka dni temu zaliczyłem obecność na targach sprzętu rehabilitacyjnego. Kto mnie tam przywitał, jako pierwszy?? Oczywiście „rodzina” FAR… ta sama, co olała mnie po tym jak mnie połamali na swoim obozie.
- Dzień dobry. Słyszał pan może o obozach organizowanych przez FAR??
Dobrze, że Monia wyręczyła mnie z odpowiedzi, bo mógłbym zachować się niekulturalnie… od 5 lat nie mogę zapomnieć o pobycie na FAR obozie.
Szkoda się rozwijać z tym tematem, więc wracam do właściwego. Targi nie były szczególnie duże, ale żeby przejść wszystko i obejrzeć w miarę uważnie potrzeba było minimum dwie godziny. Trzeba przyznać, że technologia w sprawie rehabilitacji idzie bardzo do przodu. Było wiele rzeczy, które mnie, choć trochę zainteresowały, ale wyjątkowo spodobały mi się dwie pozycje.  O dwóch można tylko pomarzyć, bo to nie jest coś w zasięgu szarych i biednych kulawych. 42 tysiące złotych, przyrząd do ćwiczeń na wyciągach… fajny, ale cena z kosmosu… nowy samochód za to można już kupić… Jednak drugi powala już całkowicie… 150 tysięcy $ za egsoszkielet pozwalający takim jak ja wstać i chodzić. Bajka… http://projektekso.pl/ i bajką pozostanie. Takie niepozorne coś i tyle pieniędzy. Miałem nadzieję, że znajdę tu jeden ze sprzętów, które muszę w najbliższym czasie wymienić i choć nie znalazłem to i tak warto odwiedzać czasem takie miejsca. Pozdrawiam moich czytaczy :)

niedziela, 13 września 2015

12



W swojej kolekcji mam kilka złych rzeczy, które wydarzyły się dwunastego dnia miesiąca. Ta data mnie chyba prześladuje :( Wczoraj „obchodziłem” piątą rocznicę złamania nogi. Ciągnie się za tym łańcuszek powikłań zdrowotnych, więc trudno tego nie liczyć i trudno uwierzyć, że po tylu latach organizm wciąż o tym przypomina. Leżenie, miesiące na lekach i środkach przeciwbólowych, psychiczny dołek, rehabilitacja pod kątem złamania… złe tak bardzo zapada w pamięć… nie potrafię dobrze myśleć o tym obozie, na którym do tego doszło. FAR szumny organizator i „opiekun” niepełnosprawnych nawet nie zapyta teraz o mnie. Mam szczerą nadzieję, że dziś te obozy organizują zaostrzając procedury oraz zabezpieczając w wykwalifikowaną kadrę, a nie w ludzi z przypadku lub dopiero uczących się zawodu. Być może gdyby na moim obozie był, choć jeden magister rehabilitacji czy lekarz jakiejkolwiek specjalizacji dziś zamiast borykać się z problemami chwaliłbym FAR pod niebo. Ich brak odpowiedzialności jest wręcz niewiarygodny… mam nadzieję, że tym razem sąd nie pozwoli na to. Jeśli sąd przyzna mi rację będę się cieszył, ale wygranym czuć się nie będę… przegrałem zdrowie, czyli coś najcenniejszego. Oby mój przypadek nauczył czegoś tą instytucję, ale szczerze w to wątpię biorąc pod uwagę ich linię obrony, w której zrzucają wszystko pomimo tego, że nie mógłbym nawet gdybym bardzo chciał wykonać to ćwiczenie bez udziału kadry. Dobra… szkoda się rozpisywać…

piątek, 11 września 2015

Korona z głowy nie spadnie...



Yorkshire Terrier brzmi bardzo poważnie i mniej znajomo, ale jeśli użyje się nazwy York już wiadomo, o jakiego chodzi psa. York… doooobra już słyszę pomruk… York to nie pies!! Fakt… małe, głośne, plącze się pod nogami, ale ogólnie pocieszne. Duży facet prowadzący na smyczy to małe szczekające ciągle stworzenie wygląda jakoś tak…
Do czego zdążam w tej powieści?? Spokojnie zaraz dojdę do meritum, ale najpierw mała dygresja… będąc właścicielem zwierzaka bierzemy na siebie zarówno przyjemności jak i mniej przyjemne obowiązki. Zatem do rzeczy!!
Upalny dzień, jakich dużo mieliśmy jeszcze niedawno, aleja między blokami, piesi, mamy z dziećmi, ja. Niewiele osób poruszając się bada wzrokiem każdy centymetr podłoża przed sobą. Ja tak robię bez względu na to czy jadę sam, elektrykiem czy jestem prowadzony, pułapki terenowe czyhają wszędzie. Pomimo ostrożności i tak wiele razy omal nie wyskoczyłem z siedzenia, gdy przednie koła napotykały na wyższą krawędź. Tego pięknego dnia mieliśmy kilka spraw do załatwienia, więc kręciliśmy się ciągle w jedną i w drugą stronę. Sąsiadów wielu, więc i „dzień dobry” było w częstym użytku.
W pewnym momencie zza zakrętu blokowej alejki wyszła nieznajoma… wiecie taka „Francja elegancja ”… drogie jeansy, gustowna śnieżnobiała koszula, modne buty, w ręce telefon z jabłuszkiem, słuchawki w uszach i smycz z nie psem.  Prześlizgnęła się koło mnie odbijając mój wzrok gasząc chęć sąsiedzkiego pozdrowienia. Pewnie zapomniałbym o niej gdyby nie to, że musiałem niemal 5 sekund później zawrócić w tym samym kierunku, co powabna niewiasta. Kiedy znikała za zakrętem mój wzrok podążał jej tropem, który w jednej chwili coś zyskał… świeżutkie York gówienko… a co… niech kulawy ma tor przeszkód… plac zabaw dla uważnych… mamy z dziećmi w wózkach też niech będą baczne.
Małe to nie opłaca się sprzątać?? Niby dziewczę z klasą, a taka…!! Jak można tak nie myśleć?? Zrobiłem zdjęcie z myślą obsmarowania nagannego zachowania.
Te żółte na zdjęciu nie stało kilometr dalej!!
Postawiono to właśnie w tym celu…
W ciągu kilku minut koło niebezpiecznego miejsca przejeżdżałem kilka razy pamiętając oczywiście o manewrach omijania zaminowanej strefy… pamiętałem do czasu, gdy mijając kolejną sąsiadkę spojrzałem z uśmiechem w jej oczy pozdrawiając wesołym
- Dzień dobry
Ledwie to powiedziałem już wiedziałem, że zaraz będę zły… najechałem centralnie na sam środek klocka.
Nie pierwszy i nie ostatni raz, ale niezmiennie robi to na mnie takie same wrażenie. To naprawdę nie jest przyjemne… bleee… ja tych kół dotykam rękami!! Po zimie jest jeszcze gorzej na chodnikach gdy śnieg odsłania te „skarby” po pupilach.

Na szczęście mam wielu sąsiadów, którzy bez zastanowienia sprzątają po swoich pupilach i właśnie Ich serdecznie pozdrawiam :) Przepraszam za taki temat posta, ale to niestety nagminne i strasznie wkurzające na naszych chodnikach.