poniedziałek, 28 grudnia 2009

Witam po świątecznej przerwie. Trochę cięższy, ciut zmęczony ale zadowolony bo chyba można uznać te święta za udane. Oczywiście gdyby nie zabrakło na nich… byłyby jeszcze bardziej rodzinne… ale cóż…
Spotkać wszystkich z którymi chciałbym spędzić te dni oczywiście nie sposób bo święta musiałyby trwać ze dwa tygodnie w których zarówno my jak i goście dysponowaliby czasem. Nie będę opowiadał ze szczegółami o naszych świętach bo przecież każdy z nas je miał i scenariuszem były do siebie podobne. Pisałem Wam że wigilię chciałem spędzić u teściowej i że aby było to możliwe trzeba było pokonać 4 piętra schodów wózkiem. Szukałem sposobu aby nie zawracać głowy osobie która i tak pomaga nam bardzo często. Niestety nie wynikły żadne okoliczności na jakie po cichu liczyłem. Nie pozostawało nic jak tylko zawrócić tą głowę którą chciałem przecież pozostawić w spokoju.
- Cześć Honey mam kłopot… muszę dostać się na Wigilię do teściowej na 4 piętro. Bo widzisz starałem się…
- Ty mi się nie tłumacz tylko mów o której mam przyjechać- przerwał mi Honey
Taki właśnie jest Marcin. Dlaczego o tym piszę? Bo jestem mu wdzięczny że zawsze mogę na niego liczyć. Nie staram się nadużywać tej przyjaźni ale tak to już jest w tej historii że potrzeba pomocy nie mija po miesiącu czy roku bo mój przypadek to nie grypa czy złamanie nogi tylko coś co trwa już bardzo długo. Spotkałem na drodze już kilka osób które są bardzo fajne hmm oczywiście życzliwe i bardzo chętne pomóc w jakikolwiek sposób ale niestety ta chęć wygasa bardzo szybko. Nie piszę tego żeby komuś cokolwiek komuś wypominać a tylko po to by powiedzieć Honeyowi- dzięki za cierpliwość i czas jakiego nigdy mi nie skąpisz. Często zastanawiam się jak mogę spłacić swoje długi wdzięczności wobec tych wszystkich od których zaznałem pomocy… mam nadzieje że po prostu jakoś mi się to uda ale życzę by nie były to dla nich nieprzyjemne sytuacje.
Kiedy Honey podjechał pod blok mamy wysiadł z samochodu przywitał się i tym swoistym żartem rzucił
- Czwarte piętro… ?... trzeba przyznać że macie fantazje He He He- dokończył z uśmiechem.
Wigilia wyszła naprawdę fajnie. To jakby nie było przecież moja nowa rodzina i bardzo się cieszę że udało mi się dotrzymać słowa że kiedyś odwiedzę mamę u niej w domku. Przyznam że wymagało to wysiłku i szczerze współczuje tym niepełnosprawnym którym kilka pięter staje na przeszkodzie codziennie. Powrót po schodach zaliczyłem już tylko z Moniką i tatą i przyznam że oprócz mojego strachu kosztowało to ich duuuuuużo wysiłku. Tacie brakuje już kondycji ale cóż lata robią swoje.
Kolejne dni świąt pozwoliły mi spotkać się z Martą i jej mężem oraz pojechać w gościnę do Martynki i Marcina dla których dzieciaczków mieliśmy kilka prezentów. Nas także Mikołaj nie ominął : ) dostaliśmy kilka fajnych i praktycznych rzeczy. Mama zaopatrzyła nam lodówkę do granic jej pojemności.
Do końca roku mam jeszcze urlop więc jeszcze kilka dni laby!!

niedziela, 20 grudnia 2009

Witam w ten mroźny niedzielny wieczór. Zwykle w weekend nie odpalam kompa ale dziś Monia w pracy więc mam chwilkę aby napisać do Was kilka słów. Wczoraj byliśmy znów na zakupach. Cieszę się że już po i że wreszcie mamy kilka drobiazgów dla maluchów. Nie przypominam sobie abym będąc dzieckiem miał wiele życzeń do mikołaja ale oglądając teraz zabawki w tamtych latach chyba dostałbym zawrotu głowy. Świecą piszczą gadają ruszają się hmmm to nie tak jak ja dawniej gdy wystarczyło wystrugać z patyka karabin i bawić się w „Czterech pancernych i psa” biegając po lasku z chłopakami i dziewczynami. Druga rzecz że te cudeńka nie kosztują grosze…
Aura pogody nie sprzyja spacerom i nawet w drodze do i z samochodu można było poczuć na twarzy mrozek. Mimo wszystko podobało mi się bo to i tak lepsze niż siedzieć w domu całą zimę. Dziś obudziliśmy się bardzo późno i musieliśmy troszkę spiesznie zacząć dzień no ale trudno. Jak to leciało? „Kto rano wstaje…???- ten leci po bułki? To się nie wyśpi?? : ) wiem wiem- temu pan Bóg daje”
Zauważyłem ostatnio chyba coś pozytywnego u siebie. Poruszając się w miejscach publicznych przestaję czuć tę nutkę wstydu zażenowania względem swojego stanu sprawności. Przestaję zauważać czy ktokolwiek patrzy na mnie w „ten” sposób gdy jadę na wózku. Zastanawiam się czy to przyzwyczajenie a może spowodowane jest osobom żony która w jakiś sposób mnie dowartościowuje. Bez względu na powód to fajne uczucie bo przecież sposób poruszania nie jest czymś co wyklucza z życia publicznego. Wiem też że osoby które mnie znają postrzegają mnie w inny sposób niż szary tłum na nogach przemieszczający się wokół : )

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Czas- mierzony sekundami, minutami, godziną, dniem, dobą, miesiącem, latami…… czy zdarza Wam się pomyśleć że nawet ta chwila potrzebna by napisać to zdanie już nigdy się nie wróci? Marnujemy jakiś dzień mówiąc” a co tam jutro”… żalu nie ma gdy jest to coś mało przyjemnego ale co gdy w swej szczodrości tracimy na poczet wszystkiego oprócz własnej prywatności. Kurcze czas jest zbyt cenny albo inaczej- niedoceniony. Szkoda go………
Gorączka przedświąteczna już w pełni. Weekend w dużej części poświęciliśmy na poszukiwaniu prezentów. W teorii powinno być łatwo coś kupić ale w tym gąszczu zabawek i tak trudno wybrać coś sensownego. Dawniej chyba Mikołajowi było ciut łatwiej. Moni chrześnica na pytanie co chciałaby od Mikołaja powiedziała
- Ciociu powiedz Mikołajowi że ja już wszystko mam i nic mi nie potrzeba.
…. I co teraz powiedzieć brodatemu? Swoją drogą to zaskoczyła nas mało wymagająca Dominika. Osobiście wolę wybierać praktyczne prezenty które przydają się zawsze.
Gorączka przedświąteczna już w pełni. Weekend w dużej części poświęciliśmy na poszukiwaniu prezentów. W teorii powinno być łatwo coś kupić ale w tym gąszczu zabawek i tak trudno wybrać coś sensownego. Dawniej chyba Mikołajowi było ciut łatwiej. Moni chrześnica na pytanie co chciałaby od Mikołaja powiedziała
- Ciociu powiedz Mikołajowi że ja już wszystko mam i nic mi nie potrzeba.
…. I co teraz powiedzieć brodatemu? Swoją drogą to zaskoczyła nas mało wymagająca Dominika. Osobiście wolę wybierać praktyczne prezenty które przydają się zawsze.

wtorek, 1 grudnia 2009

Minął nasz bardzo intensywny weekend. Chyba dopiero dziś zaczynam o nim myśleć i w jakiś sposób oceniać. Nazwałbym go weekendem wizytowym bo niemal cały spędziliśmy w gościach.
Urodziny Agi hmmm było super choć przyznam iż nie ogarniam jeszcze w myślach tych wszystkich osób które poznałem. Mówiąc szczerze nie było to nawet możliwe z powodu ich liczby. Były momenty że czułem się troszkę zagubiony ale u mnie to normalne gdy znajdę się w otoczeniu którego nie znam. Krępuje mnie troszkę mój stan a wiem że potrzebuję dłuższej chwili aby ktoś kto na mnie patrzy przestał „zauważać wózek”- tak przynajmniej mi się wydaje. Być może to odczucie jest tylko w mojej głowie bo większość nowych znajomych mocno dbało aby nie brakowało mi towarzystwa ani nie świeciło pustką w talerzu czy szklance. Było gwarno, wesoło a zabawa trwała do samego ranka. Ciekaw jestem czy Aga jest zadowolona z urodzin ale myślę że tak bo chyba ja bym był. Gościliśmy u nich do późnego ranka bo woleliśmy zdrzemnąć się troszkę nim pokonaliśmy trzy piętra w dół po schodach. Mogliśmy sobie jeszcze fajne pogadać przy śniadanku a jedynie czego żałuję to tego że nie poznałem najmłodszego z państwa D. Bardzo cieszę się z Waszego zaproszenia Aga i Remi :)
Mógłbym dłużej opowiadać o imprezie bo klimat był kolorowy ale jako że nie była to moja uroczystość to się powstrzymam. Wracając do domu mieliśmy z kolei umówioną wizytę u Moni brata i bratowej u których posiedzieliśmy sporo więc także niedzielę praktycznie cała spędziliśmy poza domem. Właśnie sobie uświadomiłem że to przecież już także moja rodzina- kurcze fajnie!! Do domku wracaliśmy troszkę zmęczeni ale w wesołym nastroju.

piątek, 6 listopada 2009

"Piękno człowieka kryje się nie w rysach twarzy, ale w kształcie ducha" - Roman Mleczko
Fajny cytat ale chyba nie pasuje do dzisiejszych czasów… W dobie gdzie dąży się do ideału urody za wszelką cenę dobry wygląd decyduje o tak wielu sprawach. Dawniej operacje plastyczne zarezerwowane były dla ludzi którzy zarabiali na swoim wyglądzie np. aktorzy a dziś poprawiać swą urodę skalpelem chcą nawet dzieci. Odsysanie tłuszczu poprawa rysów twarzy czy inne zabiegi hmm jakby faktycznie uroda była czymś najważniejszym. Media lansują ludzi szczupłych i pięknych szkoda tylko że tak często pustych. Gdy się tak zastanawiam to owszem uroda przyciąga wzrok ale sympatię zawsze zdobywa się przez piękne wnętrze. Dbajmy zatem zarówno dobrze o powierzchowność ale także o to co nam duszy gra.
Znam osoby które zawsze były cudne w charakterze i strasznie się cieszę do dziś mogę mówić o nich przyjaciele znam też takich którym z różnych czasem tak mało zrozumianych powodów zmieniło w głowach na złe. Czasem zastanawiam się czy zapomnieli skąd im nogi wyrosły… to są chyba najgorsze przypadki. Nie o tym pisałem powyżej ale takim weselszym przykładem są emigranci którzy po kilku tygodniach stają się bardziej amerykańscy niż długoletni mieszkańcy na obczyźnie- np. ten akcent który tak śmiesznie nasiąknęli.

poniedziałek, 19 października 2009

Cześć. Dziś wyrobiłem się z pracą szybko… musiałem bo trzeba załatwić jeszcze kilka spraw. Muszę jednak przyznać iż odzwyczaiłem się mocno od tak wczesnego wstawania.
Wekeend minął dosyć intensywnie ale w tym wszystkim też miło. Odwiedziłem grób mamy … kurcze trudno jest sobie uświadomić, oswoić z myślą że… wciąż w pamięci przemykają obrazy ze wspólnych chwil dźwięczy głos ale to już tyko wspomnienia… ehhhhh
Weselszymi epizodami były nasze spotkania z Ulą, honeyem a następnego dnia Anitką i Marcinem. Z tym pierwszym słodkim.. w pseudonimie siedzieliśmy grubo po północy śmiejąc się i rozmawiając… właściwie dziewczyny mocniej udzielały się w rozmowie ale to chyba naturalna rzecz u tej płci… no nie chłopaki? Ale oni są fajni : ) Miła rozmowa i super poczucie humoru. Cieszę się że mam w życiu chociaż to szczęście że otacza mnie grono właśnie takich ludzi.
Na dworu chłodek. Monia właśnie złapała pierwsze przeziębienie… oby nie było zbyt uciążliwe i towarzyskie : ) i przechodziło jak w sztafecie od osoby do osoby. Dwa dni wolnego za nami ale nie złapaliśmy zbyt dużo snu więc dziś lekko mnie ciągnie do drzemki. Zmykam już i życzę wszystkim miłej reszty dnia.

środa, 14 października 2009

I przyszła ta biała paskuda… zaatakowała wredna znienacka!!! Śnieżny blitzkrieg zaskoczył jak co rok… nas biednych nieuzbrojonych w opony zimowe, ciężkie trapery, długie kozaczki i czapki. Znów trzeba okuć się w grubą zbroję zimowych ubrań i walczyć!!!... walczyć z atakującym mrozem, zadymkami i gołoledzią. Buuuuuuuuu ja chcę do Afryki!!! Nie będę udawał bohatera, chętnie ucieknę jak bociany.
Koniec dnia w pracy… dziś musiałem dzielić uwagę na dwa komputery. Moja siostra zamierza zgłębić podstawy tego narzędzia. Ciekaw jestem czy starczy jej cierpliwości i wytrwałości w tym postanowieniu. Ja trzymam kciuki :)
Dziś dzień na ćwiczenia… o ile odzyskam przestrzeń którąw tej chwili okupuje klikająca Kasia. Zmykam z kompa paaaaa

piątek, 25 września 2009

Ostatnio po głowie chodzi mi jedna myśl ale nie wiem czy powinienem o tym pisać hmm Spróbuje może tak aby łatwiej było zrozumieć o czym myślę- dyskryminacja i nietolerancja w znaczeniu słowa są bliskie. Niechęć krytyka czy choćby uwaga która ociera się bezpośrednio o własną osobę oburza nas najbardziej. Wytykany kolor skóry nazwiemy rasizmem inne preferencje seksualne homofobią ale to tylko jedne z najmocniejszych przykładów natomiast takich nietolerancji często mocno zawoalowanych jest więcej. Czasem chyba sami sobie nie zdajemy sprawy z istnienia takich odczuć ale to nadal ta sama strona pojmowania inności drugich osób. Skąd się to bierze? Z niezrozumienia? Wychowania czy braku doświadczenia? Może wydawać się to prozaiczne dziwne ale ja to samo odczuwam względem swojej niepełnosprawności. Nie są to wyrzuty czy obraźliwe slogany ale teoretycznie pozytywne uwagi. Nie jestem zły z ich powodu… to raczej uczucie że jestem postrzegany inaczej. W ostatnich czasach kilka osób powiedziało do Moni że jest dzielna wiążąc się z osobą niepełnosprawną. Dzielna bo życie ze mną jest trudniejsze? Wszyscy zauważają patrząc przez pryzmat w którym widać osobę poruszającą się na wózku, gorzej radzącej sobie poruszaniem czy kilkoma czynnościami codziennego życia. Tylko widzą ciężar kłopot nawet nie widząc tego że łączy nas może coś czego sami nigdy nie zaznają. Tak naprawdę uzupełniamy się oboje i potrafimy w tym wszystkim odnaleźć coś wyjątkowego. Nie zauważam w tym wszystkim niczego smutnego a wręcz przeciwnie!! W naszym życiu jest ciepło i prawie zawsze wesoło nie wspominając już o uczuciach które wydaje mi się są bardziej niespotykane. Wiele małżeństw czy par żyją w jednym domu ale jakby obok siebie. Nie potrafią ze sobą rozmawiać cieszyć się z chwil spędzonych ze sobą czy bliskości. Mijają się w domach na które ciężko pracują rozwiązuję problemy- taki kierat w którym kręcą się z „przymusu”. Zdaję sobie sprawę że spotkało mnie szczęście w postaci wyjątkowej kobiety ale wydaje mi się że jej odwaga nie tyczy się tego jakim jestem ale chce i potrafi sobie poradzić z wieloma przeszkodami które trzeba pokonać aby nasze życie można było nazwać normalnym. Zapytałbym się każdej kobiety żony- czy nie dba o swój dom, czy nie gotuje mężowi albo nie wykonuje innych czynności związanych z jego utrzymaniem. Zarabiam na siebie, wózek umożliwia mi poruszanie, podejmujemy razem decyzje, robimy wspólnie zakupy itd. a dla mojej żony jestem zawsze kiedy tego potrzebuje. Co w tym wszystkim jest innego? Więc dlaczego jest dzielna skoro w tym wszystkim odnajduje szczęście którego nie widziała u innych. Zastanawiam się co powiedziałyby kobiety których partnerzy traktują swój dom jak hotel, którzy nie doceniają swoich żon, którzy namiętnie zapijają pałę albo są w inny sposób nieużyteczni życiowo. Wiem że mam ograniczenia i wady ale jestem ich świadomy i staram się w inny sposób rekompensować te niedostatki. Sądzę że każdy z nas jest w czymś gorszy więc zmieńmy postrzeganie minusów innych osób. Niech oceniają mnie osoby które przeżyły z nami więcej niż towarzyskie spotkanie lub ogólna znajomość.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Wszyscy wiemy jak wyglądają „normalne” wesela- Pierwszy taniec, oczepiny, tort i oczywiście biesiada. Zabawa kręci się wokół najważniejszych osób tego wieczoru- młodej pary. U nas rzecz jasna było podobnie lecz na inny sposób. Wiadomo że nie mogłem być królem parkietu prowadzić w tanach swojej królewny zachęcając tym samym innych do zabawy. Od początku było wiadomo że cały ciężar rozkręcania imprezy spadnie na moją żonę oraz jej pomocnika didżeja. Misja ta wydawała się trudna w teorii ale w rzeczywistości poszło wszystko niezwykle łatwo. Dowodzi to tylko że nie ilość gości a ich „imprezowa jakość” zapewnia powodzenie. Niemal wszyscy pojawili się na parkiecie a że muzyka była dobrana świetnie dla wszystkich młodych duchem i wiekiem to nie było żadnych trudności aby zatrzymać wszystkich na parkiecie. W tym miejscu od razu pochwalę didżeja który sprawił się doskonale oraz Monikę której wskazówki ułatwiły mu znacznie pracę. Nie wypada nie wspomnieć o tym że chyba najwytrwalszym tancerzem na całym weselu był mój tata ze swoją przyjaciółką- cóż powiedzieć… pokazał jak trzeba się bawić : ) Strasznie podobał mi się ekspresyjny taniec Moni i jej chrzestnego …aż miło popatrzeć. Pomysł na całą imprezę stworzony i wdrażany wydawałoby się niezwykle spontanicznie przez Monię sprawił że chyba każdy na weselu zaistniał w jakiejś roli np. specjalna piosenka dla naszej druhenki która niosła nam obrączki. Momentami strasznie mi brakowało właśnie tego że nie mogłem zatopić się w tańcu z moją śliczną panną młodą. Jedyny plus tego że nie mogłem tańczyć był taki iż mogłem naprawdę napatrzeć się na swoją żonę w sukni ślubnej której przecież nie założy już nigdy. Jakie były moje wrażenia? Wyglądała naprawdę świetnie, seksownie a jej przygoda z tańcem we wcześniejszych latach widoczna była w każdym ruchu.
Ktoś może pomyśleć że musiałem się nudzić gdzieś z boku lub przy stole ale zapewniam Was że tak nie było. Czasem byłem na parkiecie czasem w grupce gości często w objęciach żony… jadłem piłem dobrze się bawiłem :) a pomagał mi w tym Honey. Sprawił się w swojej roli po prostu doskonale!!!
Jednym z bardziej znaczących punktów wesela były podziękowania dla naszych rodziców. Naszą świętej pamięci mamę zastąpiła Kasia ( dla niewtajemniczonych moja rodzona siostra) i w ten sposób na środku parkietu czytaliśmy z Monią podziękowania za trudy rodzicielstwa całej naszej nowo założonej rodzinie. Nie obyło się przy tym bez łez wzruszenia <MAMO BARDZO ŻAŁUJĘ ŻE NIE BYŁAŚ Z NAMI FIZYCZNIE W TEJ CHWILI EHHH WIEM JAK BARDZO CIESZYŁABYŚ SIĘ Z TEGO WSZYSTKIEGO… TĘSKNIE ZA TOBĄ> zagrała nam tej chwili piosenka „Cudownych rodziców mam”…
Była dobra zabawa, jedzenie, tort, muzyka, rozmowa no i oczywiście gorzka wódka ;)
Cóż Wam mogę powiedzieć… to trzeba przeżyć (wielu z Was przeżyło więc wiele mówić nie trzeba)- cieszę się że doszło do wesela bo przyznam że nie było to moim marzeniem hmm chyba dlatego że bałem się właśnie tej całej „pompy” (konieczności bycia w centrum uwagi, tradycji- oczepin itd.) ale dziękuję Ci Monisiu że zdołałaś mnie przekonać.
Ostatni taneczny moment na parkiecie zajęła Monia z Mariuszem jej rodzonym bratem i odtańczyli takiego rocknrolla że fiu fiu…
Potem już muzyczka brzmiała w tle gdy my najwytrwalsi siedzieliśmy sobie przy stole pijąc jedząc i rozmawiając. Ostatniego aktu w tym weselnym teatrze nie mogę Wam już opisać bo dział się zamkniętymi kotarami w naszym ślubnym apartamencie.,..

środa, 19 sierpnia 2009

Wychodziliśmy z kościoła przy dźwiękach Mendelsona(zdałem sobie sprawę w tej chwili że jestem żonaty- ktoś przyjął moje nazwisko, założyliśmy nową rodzinę i jakby nie było odeszły „kawalerskie przywileje” prowadzeni przez księdza doszliśmy pod świętą figurkę gdzie zmówiliśmy jeszcze krótką modlitwę. W tym samym miejscu chwilę potem zaczęliśmy odbierać życzenia. Poza weselnymi gośćmi było wielu znajomych Moni których widziałem pierwszy raz na oczy. Moich było znacznie mniej ale jakże miło wiedzieć że przyjechali tu z czystej przyjaźni i to tyle kilometrów. Życzeń było wiele ale kto by je wszystkie spamiętał : )… przypomni je nam zapewne kamera wuja Moniki. Z jednej strony czułem wielkie szczęście a z drugiej skrępowanie uwagą wszystkich osób. Wiem że ta uwaga była życzliwa ale niestety tak już mam iż zaczynam się czuć swobodnie w czyimś towarzystwie czasem dopiero po kilku spotkaniach. Wiem że to głupie i tylko usztywnia mnie ale nie potrafię się tego wyzbyć. Właściwie chwilową ulgę poczułem dopiero gdy znalazłem się w samochodzie jadąc do domu weselnego i mogliśmy już z Monią Martynką Honeyem pogadać na luzie. W drodze tej wydarzył się pewien śmieszny epizod: jakiś mocno oprocentowany widząc przystrojony samochód wyskoczył na jezdnie przy przejściu na pieszych z okrzykiem
- Mini brama Mini brama!!
Dotarliśmy na miejsce. Wyciągnęliśmy się z samochodu zamieniliśmy kilka zdań i ruszyliśmy… Kiedy mijaliśmy furtkę posesji lokalu rozbrzmiała muzyka jaką zazwyczaj słyszy się w tych chwilach w wykonaniu orkiestry (nawet przez chwilę pomyślałem że to faktycznie żywa orkiestra) W progu powitali nas rodzice chlebem i solą no i oczywiście z pełnym kieliszkiem który po wypiciu omal nie trafił w Moni tatę gdy szybował po wypiciu. Zaczęło się weesele…

wtorek, 18 sierpnia 2009

Zaczęło się!!! W tej chwili stałem już z Honeyem pod ołtarzem czekając na wejście panny młodej. Ostatni goście zajmowali miejsca ale właściwie niewielu z nich widziałem. Chciałem zapomnieć o wszystkich oczach zwróconych na nas a myśleć tylko o tym że jest to nasza chwila- jedyna niepowtarzalna. Zabrzmiały organy i w wejściu kościoła pokazała się moja narzeczona z druhenką Dominiką niosącą nasze obrączki. Teraz widziałem już tylko Monikę zbliżającą się powoli do mnie… przyznam że w tej chwili pierwszy raz poczułem jak oczy mi wilgotnieją i cieszę się że nikt nie mógł tego dostrzec patrząc przecież na Monię. Pięknie wyglądała krocząc z welonem ciągnącym się za nią. Kiedy dotarła do mnie spotkaliśmy się wzrokiem i chyba widać było w tym spojrzeniu to wszystko co nas łączyło (nawet jeśli tylko my potrafiliśmy zobaczyć to ciepło i barwę jaka była w naszych myślach). Przez chwilkę pomyślałem- Czy to dzieje się naprawdę? Obróciliśmy się przodem do ołtarza i choć wiedziałem że wszyscy których mieliśmy teraz za plecami byli bliscy nam rodzinnie lub przyjaźnią przestali na chwilkę istnieć. Teraz był już tylko kapłan który miał za chwilkę odebrać przed Bogiem naszą przysięgę. Msza była bardzo mądra i pasowała do naszej sytuacji (nie wiem z całą pewnością jak dobiera się kazania w tych chwilach) mówiła o pięknie ale też trudach miłości. Zwracała uwagę że miłość nie polega na pustych wyznaniach. Oczywiście to był tylko jeden z przekazów tego kazania ale chcę Wam zawracać szczegółową opowieścią głowy tym bardziej że wielu z Was było w tej chwili z nami.
Przyszła chwila przysięgi- Moniko biorę sobie Ciebie za żonę i ślubuję Ci… mówiłem spokojnie patrząc w oczy Moni w pełni świadomy wypowiadanych słów. Kiedy Monika wypowiadała swoją przysięgę znów zakręciła mi się łezka. Właściwie to był ostatni moment jaki w pełni docierał do mnie. Obrączki zakładaliśmy sobie już jakby w pewnym odurzeniu ceremonią i naprawdę trudno mi opisać tą chwile…Dalszą cześć kazania pamiętam już jak przez mgłę i właściwie pamiętam tylko że była nim intencja za naszych bliskich- mamę i dziadka Moniki. Jestem pewien że byli przy nas w tej chwili. Szliśmy do wyjścia gdzie mieliśmy spotkać się z naszymi gośćmi… cdn
Pogoda pięknie dopisywała sprzyjając zrobieniu naszych ślubnych fotek (jestem pewny że Monia i świadkowie wyjdą na nich świetnie… co do mnie to… mam pewne obawy). Dojeżdżając na miejsce co rusz mijaliśmy młode pary które już były po lub czekały na swoją kolej zaślubin. Zerknąłem na kilka młodych pań które mignęły nam w biegu i przyznam że moja dama była najładniejsza!! Zostało niewiele czasu na sesję więc uwijaliśmy się jak w ukropie aby wysiąść i przystroić w ostatniej chwili samochód. Potem rozpoczęliśmy wyścig z czasem aby zrobić możliwie jak najwięcej zdjęć. Czarek nasz fotograf znał już tereny pałacu więc prowadził nas po sprawdzonych już miejscach. Niestety nawet w takich chwilach znajdzie się ktoś mniej wyrozumiały… z jednego miejsca przegoniła nas jedna z pracownic gdyż jak stwierdziła było ono ich palarnią. No cóż… i tak było tam jeszcze wiele pięknych miejsc gdzie mogliśmy uwieczniać te chwile. Atmosfera była raczej wesoła a sam celowo starałem się nie myśleć jak doniosła chwila czeka nas za parę minut. Martynka pomagała Moni ustawiać się do zdjęć co zresztą czynił i honey dla mnie lecz z dużo większym wysiłkiem… Zostało jeszcze 10 minut do naszego ślubu więc udaliśmy się pod kościół gdzie czekaliśmy na starszych którzy w tym momencie przeszli dokonać ostatnich formalności w kancelarii. To była chyba ostatnia spokojna chwila tego dnia…

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

W niedalekiej przeszłości nie wyobrażałem sobie siebie w tej roli!! Dziś mogę powiedzieć że luuubię swój nowy stan- stan małżeński. Kawalerski pożegnałem bez żalu co dawniej wydawało mi się niezwykle trudne do zaakceptowania. Chciałbym ominąć jedno słowo które jak sądzę dla wielu jest banałem a gro osób zapewne pomyśli- zaczekaj kilka lat to zobaczymy co powiesz. Nikt z nas nie zna przyszłości to fakt. Czy przyjażń, zaufanie chęć dania drugiej osobie bezinteresownie szczęścia i to coś co trudno ująć słowem możemy jednak nazwać miłością. Właśnie to uczucie Monikę i mnie poprowadziło 08.08.2009 do ołtarza. Jedyne obawy jakie miałem myśląc o tym dniu to te aby ceremonia wypadła dobrze. Trudno ocenić mi czy tak właśnie było bo nie widziałem wszystkiego z perspektywy obserwatora a jako główni uczestnicy musimy polegać na opinii gości.
Kiedy zaczynaliśmy załatwiać sprawy ślubu uspokajałem myśli że jeszcze dużo czasu lecz jak wiadomo topnieje on w takich chwilach bardzo szybko. Spodziewałem się że wpadnę w duże nerwy gdy obudzę się 08 sierpnia. Nie stało się tak jednak… nooo może poza jednym momentem gdy nerwy puściły na chwilkę gdy nastąpiły pewne opóźnienia w przygotowaniach. Tuż po 10ej gdy ja byłem jeszcze w „proszku” a Monia spóźniała się od fryzjera zaczęli do domu wchodzić różni ludzie- fotograf, wizażystka, przyszła teściowa, świadkowie. Atmosfera zaczynała robić się nerwowa a mnie ogarnęło jakieś odrętwienie psychiczne którym chyba chciałem odciąć się od stresu. Monika wpadła do domu i praktycznie z biegu usiadła pod pędzel wizażystki. Telefony urywały się co chwila a zamieszanie rosło z minuty na minutę. Właśnie z niego skorzystał nasz kot i dał niepostrzeżenie nogę na dwór. Ten zwierzak w domu czuje się dobrze ale do wolności nie jest zwyczajny więc wystraszyliśmy się iż rozjedzie go coś na ulicy. Nie opisując już w szczegółach osiedlowej obławy powiem tylko że kociak wrócił do domu schwytany przez tatę.
W domu zająłem miejsce gdzie mogłem swobodnie komunikować się ze wszystkimi wzrokowo i werbalnie i właściwie dopiero w chwili gdy nasi świadkowie zaczęli nas przygotowywać straciłem Monię z pola widzenia.
Przyznam że z dużą niecierpliwością czekałem na moment gdy zobaczę Monię już ubraną w ślubną biel… Wreszcie nastąpiła ta chwila i powiem szczerze!! Wyglądała ślicznie hmm chyba dopiero w takiej chwili facet zaczyna rozumieć dlaczego dziewczyny przywiązują tyle uwagi do tylu szczegółów. Szkoda że nie było czasu bo chętnie przedłużyłbym tą chwilę i podziwiałbym sobie moją narzeczoną. Byliśmy gotowi do wyjścia z domu. Troszkę dziwnie czułem się jako druga osoba na którą w tej chwili zwracali wszyscy uwagę. Postanowiłem jednak że nie będę myślał o tych wszystkich oczach zwróconych na nas i myślach o parze bądź co bądź trochę innej niż większość- wiecie o czym mówię. Wsiedliśmy do samochodu…
Cieszę się że w tym momencie byli przy nas właśnie Martyna i honey bo przynajmniej humor nam dopisywał. Jechaliśmy na małą sesję zdjęciową do ogrodów w pałacu w Wilanowie….

środa, 5 sierpnia 2009

Cześć. Dziś ostatni dzień pracy przed ślubem i urlopem. Mam trochę dość… odpoczynku chwilowo nie widać ale może przynajmniej będzie trochę więcej czasu. Dziękuję wszystkim za życzenia i miłe komentarze i przepraszam że chwilowo nie mogę odezwać do wszystkich z osobna. Mam mętlik w głowie i zaczyna łapać mnie jakieś rozdrażnienie. Zawsze tak jest gdy w ważnych chwilach nie mogę zaplanować sobie czegoś ze względną jasnością.
Trzymajcie kciuki do niedzieli by wszystko potoczyło się dobrze.papa

wtorek, 4 sierpnia 2009

Witam. Ostatnie tygodnie biegną jakimś zwariowanym pędem. Poza moim krótkim urlopem wciąż mam wrażenie jakby brakowało chwili czasu na zwykłe złapanie oddechu. Wciąż jest coś do zrobienia lub w pilnym planie więc trudno uspokoić myśli. Marzy nam się kilka dni bez pośpiechu tylko dla siebie. Może po ślubie uda się spędzić kilka dni na lenistwie choć mówię to raczej w ramach życzenia niż wiary że tak się stanie.
W ubiegły piątek ruszyliśmy do skarlaniu i kiedy tylko tam dotarliśmy wpadliśmy pod rękę Emilki naszej zaprzyjaźnionej fryzjerki- zeszło z tym ponad trzy godziny. Sobota małe przeróbki mojego ślubnego stroju, zamówienie kwiatów, drobne zakupy i przygotowanie jedzonka na grill. Sam wieczór był już milszy ale do łóżka nie położyliśmy się zbyt wcześnie. Niedziela wiadomo… przygotowania do wyjazdu odebranie samochodu z naprawy i rozwiezienie zaproszeń. Do domu wróciliśmy naprawdę późno. Wytrzymam… ale zaczyna być mi szkoda Moni bo właśnie na jej głowie jest najwięcej i to na niej najwięcej odbija się zmęczenie.
Jeszcze trzy dni do ślubu hmm dawniej myślałem że bardzo trudno podjąć decyzję o zawarciu małżeństwa. Sądziłem iż sama świadomość że już do końca życia zostaje się z jedną osobą troszkę mnie ( nie chcę napisać przerażała ale …) zmuszała do głębokiego zastanowienie nad tą decyzją. Jednak gdy zaczęliśmy planować z Monią wspólne życie wszystko było takie naturalne… jakby wszystko właśnie do tego zdążało. Czy nie żałuję? Czy nie boję się przyszłości?- Na pierwsze pytanie powiem z całą pewnością NIE natomiast drugie przeciwnie. Nie znaczy to że boję się być z Monią a raczej tego by dopisywało nam szczęście i aby między nami było zawsze tak jak teraz. Nie jestem naiwny… wiem że życie bywa trudne a czasem z największej słodyczy wycisnąć gorycz. Wierzę jednak że nie oszukujemy się w naszych oczekiwaniach od życia siebie i nie mamy wygórowanych żądań. Czasem tylko myślę o pewnym powiedzeniu „ mężczyzna chciałby by kobieta była zawsze taka sama jak w chwili gdy się ją poznało zaś kobieta zawsze próbuje zmienić swojego faceta” . Nie chcę się zmieniać i być „modelowanym” na jakiś oczekiwany kształt- chcę być sobą a ewentualne zmiany niech będą świadomą decyzją lub sprawiedliwym kompromisem.
Troszkę rozpisałem się soooory już kończę. Do jutra paaa.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Cześć. No tak… faktycznie już tydzień nie napisałem na blogu słowa. Jak trafnie ktoś ujął poprzedni wpis jakby znów jest aktualny. Wybaczcie tą przerwę ale mam dobre usprawiedliwienie. Otóż w sobotę biorę ślub z Monią. Pewnie rozumiecie teraz ile trzeba było załatwić spraw w ostatnich tygodniach.
Jeszcze wczoraj byliśmy w Skarżysku i połączyliśmy sprawy organizacyjne z przyjemnościami. Urządziliśmy spotkanie rodziców i świadków przy smacznym grillu. Było wesoło…
Dziś jestem już w pracy i po urlopie było więcej dl zrobienia niestety.W tej chwili kończę ale jutro mam nadzieje będzie ciut więcej czasu na szczegóły. A wszystkim pytającym odpowiadam- nie stresuje się ślubem, czego mam się bać?- żartuję… chyba stres dopiero zaczyna się objawiać.
Życzliwych nam zapraszamy by nam towarzyszyli gdy będziemy mówić TAK. 08.08.2009 WILANÓW

piątek, 24 lipca 2009

Dostatni świat ludzi tylko pięknych zdrowych i radosnych- utopia. Sami wiemy że to nierealny sen a życie jest na wskroś inne.
Większość zapytanych czy są tolerancyjni odpowiedzą TAK ale myślę że często jest to tylko przeświadczenie które łatwo obalić. Wczoraj oglądałem w necie reportaż w którym matka niepełnosprawnej dziewczyny opowiada jak to została wyproszona z lokalu bo wózek i osoba na nim przeszkadza klientom. Hmm co im obiad przestaje smakować na jej widok? Przeszkadza bawić się beztrosko? Czasem zastanawiam się co myślą np. o mnie niektórzy. Założyłbym się że niektórym przychodzi myśl- Dobrze że to nie tyczy się mnie. Dziś nie ale jutro może więc chyba warto mieć to na uwadze w traktowaniu ludzi doświadczonych losem. Teraz powiem jeszcze że jak mogę jeszcze usprawiedliwić jednostki to już braku tolerancji ludzi ustanawiających prawo i przepisy absolutnie NIE!!! Wryło mnie wczoraj gdy usłyszałem iż w niektórych miastach Polskiego państwa zabrania się korzystania z autobusów poruszającym się na wózkach elektrycznych. Po prostu według uchwały nie zezwala na to regulamin a więc kierowcy odmawiają przewozu. Paranoja!! A mówi się o likwidowaniu barier He He He śmieszne a właściwie warte gorzkich łez. Osobiście poza sąsiedzkim „niezrozumieniem” nie doświadczyłem jeszcze takich historii i mam nadzieje że nigdy to nie nastąpi.

środa, 15 lipca 2009

urlop

Chciałbym już kilku dni urlopu… tylko czy kiedy będę go miał wykorzystam tak jak należy na odpoczynek? Zawsze czekam na dni wolne a kiedy już przyjdą spędzam je na robieniu czegoś względem pracy. Głupie.
Dobra koniec o sobie bo ktoś pomyśli że zapatrzyłem się w lustro hmm choć czemu w nie nie spojrzeć?... może okazałoby się że jest trochę krzywe i można by uśmiechnąć się troszkę widząc odbicie… ehhh ileż łatwiej byłoby gdyby...

środa, 24 czerwca 2009

pamięć

Temat na tego bloga przyszedł po wejściu na NK.
Czy wasza pamięć też tak działa? Choć może lepiej byłoby powiedzieć nie działa skoro tak trudno o skojarzenie. Do grupy znajomych zaprosił mnie ktoś kogo mogłem nie widzieć nawet 16 lat. Pamiętam dokładnie nazwisko twarz także pierwsze skojarzenie osoby bardzo pozytywne. Niestety nijak nie mogę wydłubać z pamięci choćby jednego zdarzenia w której uczestniczyła ta osoba. Mniemam że i ona kojarzy mnie dobrze skoro dostałem zaproszenie.

wtorek, 23 czerwca 2009

Przemieszczając się po mieście wózkiem czasem napotyka się „bariery bezmyślności”. Kierowcy tak często wykazują absolutny brak wyobraźni ale sam nie wiem czy mnie to dziwi… Gdybym był zdrowy lub nie miał styczności z osobami niepełnosprawnymi pewnie też nie zauważyłbym wielu istotnych szczególików. Dam przykład to może zrobicie inaczej- parkowanie na chodniku lub w miejscu gdzie obniżony jest chodnik może całkowicie uniemożliwić przejazd wózkowiczom. W moim wydaniu zaowocowało najpierw pokonaniem ruchliwej jedni w niedozwolonym, niebezpiecznym miejscu a potem niemożność wspięcia się na krawężnik. Szczęście że ludzie nie są już ślepi na takie rzeczy i dwóch rosłych panów uniosło 140 kg masy wózka i pomogło wtargać się na ten „schodek”. Nie potrzebowałbym tej pomocy gdyby parkujący samochody troszkę pomyśleli. Śmieszne też wydaje się poczynanie służb miasta… po co robić przejście dla pieszych obniżać chodnik gdy potem stawia się na nim beton i łańcuchy dla uniemożliwienia ruchu? O „grzechu” parkowania w miejscach oznaczonych kopertą wszyscy słyszeliśmy w mediach ale sam obserwowałem niedawno marne efekty tej akcji… przy mnie w takim miejscu zaparkowało cztery samochody a z każdego z nich wysiadł rosły zdrowy facet… Niestety różnych przykładów można by podać wiele… Pewnie ktoś w tym miejscu pomyśli że szukamy tylko przywilejów… hmm powiem tylko tyle- dziękuję za wszystkie „przywileje” wolę być zdrowy i nie mieć żadnego z nich. Niestety każdy może znaleźć się w takiej sytuacji więc może warto okazać zrozumienie?

poniedziałek, 18 maja 2009

propozycja

Minął weekend. Pogoda troszkę mnie rozczarowała bo sami wiecie jaka była sobota. Mówiąc szczerze spodziewałem się pięknego słonecznego dnia i długiego spaceru a tymczasem było tylko ćwiczenie i sprzątanie w domu. Dobrze że humor mimo wszystko dopisywał nam : ) Baaaaardzo podobała mi się jedna propozycja Miśki
- To ty sobie przejedź do kuchni strzel piwko a ja odkurzę w tym czasie…
Panowie miód na uszy co?? Hi hi Po browarku był pyszny obiad przepisu Moni z odrobiną kadarki- jami mmmm tylko co z moim odchudzaniem? No dobra od dziś!!! Sobota zeszła w domu ale trudno. Szczęśliwie niedziela już nie była deszczowa i udało nam się wyskoczyć. Może nie było szczególnie duszno ale w centrum handlowym nie miało to szczególnego znaczenia. Aby tam dotrzeć postanowiliśmy ruszyć komunikacją miejską i w odróżnieniu do Skarżyska nie było to wcale trudne bo niskopodłogowe autobusy kursowały co parę minut. Bardzo mi się podobało że nie był z tym problem i to że kierowcy uprzejmie i ze zrozumieniem pomagali otworzyć rampę i wyjechać. Mówiąc szczerze jechałem takim transportem pierwszy raz od czasu gdy wózek stał się moją mobilną koniecznością. Rozśmieszył mnie na przystanku pewien pan którego nadejście słyszeliśmy nim jeszcze można było go dojrzeć. Pomstował na czym świat stoi że z powodu remontu drogi musiał przejść się dwa przystanki piechotą. Oj jak on „wychwalił” rząd a w szczególności premiera Tuska hi hi. Słowa na k i na p latały że hej ale gdy podjechał autobus pan uprzejmie zaproponował mi pomoc w dostaniu się do autobusu. Dalsza droga była równie dostępna dla wózkowiczów i co jest dla mnie nowością właściwie wszędzie jechałem bezpiecznie chodnikami. Nawet przejścia podziemne wyposażone w windy bardzo ułatwiały przedostanie się na dtugą stronę. Po centrum poruszałem się elektrykiem więc mogłem sobie swobodnie z Monią śmigać po sklepach. Zakupów nie robiliśmy wielkich ale mam nowe buty i czapeczkę a deser i kawa uprzyjemniła cały wypad.

piątek, 15 maja 2009

WEEKEND

Weekend!!! Troszkę nie mogłem się już doczekać… pewnie jak wszyscy : ) Nim jednak oddam się nastrojowi wolnych dni ponarzekam troszkę. W pracy poszło nędznie i przyznam iż jest w tym odrobinka mojej winy. Chciałem postawić na swoim i po konsultacjach z pomocą merytoryczną wyszło że mam rację ale już weryfikacja przyznać jej nie chciała. Nic to… raz na wozie raz pod wozem…
Dzień nie był szczególnie udany ale życzyłbym sobie aby zakończył się tak jak zaczął się poranek. Śmialiśmy się z Monią do łez poruszając pewien temat. Zjedliśmy śniadanko w łóżku i w zasadzie po tym zaczęła się już ta mniej wesoła proza życia. Przygotowania do pracy itp. Teraz już czas wolny!!! Życzę wszystkim miłego i wesołego wypoczynku. Jeśli zdołam to odezwę się jutro. Papatki.

wtorek, 12 maja 2009

kot

Zacząłem dziś dzionek wcześnie ale i tak poza pracą niewiele zrobiłem. Muszę zmotywować się i zorganizować rozkład dnia tak aby nie mieć poczucia że zmarnowałem czas.
Dziś kupiliśmy nowe opony i dętki do wózka. Nawet założono je nam i napompowano na miejscu. Dobili w nie 10 atmosfer :) przy wcześniejszym pompowaniu miałem raptem półtorej… podobno właśnie słabe ciśnienie było przyczyną przedwczesnej awarii. Ten sam czynnik równie skutecznie utrudniał jazdę na wózku.
Przymusowo siedzę jeszcze w necie bo dziewczyny wyskoczyły na dalsze zakupy. Towarzyszy mi Garfield… kot który w ostatnich dniach pokazuje dwie natury- leniwca i zwariowanego zwierzaka zależnie od ochoty. Czasem chce mi się z niego śmiać kiedy zaczyna szaleć dla zabawy.
Zamykam zaraz kompa bo chyba trzeba odpocząć od niego przed jutrem a coś czuję że znów czeka mnie rano przeprawa z weryfikacją w pracy. Dziś udało mi się wygrać i dojść swojej racji ale na koniec pracy ponownie pokusiłem się o wrzucenie czegoś technicznie kłopotliwego… No nic… zobaczymy czy to się i tym razem opłaci.

niedziela, 10 maja 2009

jestem

Niedziela. Troche kapie z nieba ale tym razem mnie to cieszy. Ładna pogoda zachęcałaby do spacerku a niestety wczoraj wentyl z koła mojego wózka przy pompowaniu stał się bardziej mobilny… Został w uchwycie pompki. Będzie mały problem bo jest to nietypowa dętka ale w Warszawie do rozwiązania w szybkim tempie. W Skarżysku czekałbym na dostarczenie opony i dętki kilka dni. Jutro dojedzie do nas elektryk więc i tak będzie rozwiązany problem z wyjściem.
Muszę się pochwalić że znów zacząłem regularnie ćwiczyć i jak sądzę znajdę na to trochę czasu niemal każdego dnia. U nas wciąć wolny czas wykorzystywany jest na rozpakowywanie więc póki co poznać dokładniej dzielnicy nie mogłem. Pewnie dokładniejsze spacerki zacznę uskuteczniać już elektrykiem. Dziś już nie zostało się wiele dnia więc jakieś do dobre jedzonko film i może coś na rozluźnienie uprzyjemni wieczór. Zmykam zaraz z netu bo wykorzystałem chwilkę kiedy dziewczyny wyskoczyły do sklepu aby napisać do Was. Na koniec powiem jeszcze że u mnie wszystko ok. i bardzo się cieszę że jestem tu Miśką.
Cześć. Dziś tak na szybko bo mam zamiar wyskoczyć na troszkę z domu skoro słoneczko świeci. Jak zwykle w poniedziałki piszę o naszym weekendzie- dziś nie może być inaczej. Pominę piątkowy wieczór choć także było fajnie. Sobotę zaczęliśmy według planu spiesząc się na pewną wystawę. Oczywiście jak to u nas odrobinę późno wyszliśmy z domu więc niewiele zdołaliśmy zobaczyć natomiast przy moim farcie udało mi się coś popsuć. Nooooo może nie dokładnie ja niemniej jednak w trakcie gdy tego używałem. Elektryczny podest którym zjeżdżałem w dół schodów padł na ostatnich centymetrach „podróży”- w efekcie musieli mnie panowie z ochrony wyswobodzić z pułapki : ) Wiecie co?... dziwię się że państwowa instytucja potrafi kupić taki bubel… wydaje mi się iż nie wydali na nią wiele ale cena idzie w parze z jakością. Nie sądzę by była to oszczędność niestety.
Wracając do domu zobaczyłem coś co do dziś krąży mi w myślach… bezdomny niepełnosprawny człowiek śpiący pod krzakiem. ????? jak można tak żyć??? To jego własny wybór czy też zły los?. Nie wiem ale ja chyba po tygodniu takiego życia stukałbym do bramy św Piotra.
Rześko już na dworze. Dobrze że większe sklepy otwarte są do wieczora to można poszwendać się troszkę między półkami- kupiłem sobie fajny golf:) będzie mi cieplutko na zimowych spacerach.
Niedziela hmm z jednej strony bardzo leniwa a z drugiej… Faktem jest że spędziłem ją niemal całą w łóżku ale poćwiczyłem wreszcie sowicie. Dziś nic mnie nie boli więc może kontuzja zaleczona. Wieczorem ostrzygłem się do mojej ulubionej fryzury z czego ja się cieszę a Monia robi niewyraźne miny :) jestem ogolony na łyso. Dobrze to tyle relacji na dziś

piątek, 8 maja 2009

nowy dom

Minął prawie tydzień mojego pobytu w Warszawie. W tej chwili nie mogę powiedzieć że moja tu aklimatyzacja jest już faktem ale na pewno nie przechodzę jej źle. Wczorajszy post zakończyłem informacją iż wybieramy się na zakupy i pochwale się hi hi kupiłem nawet sam ser!! Najbardziej podobało mi się to że mogłem jeździć tam o własnych siłach zwykłym wózkiem. Równe podłogi i brak dywanów ułatwiają to znacznie. Będę tam czasem zachodził poćwiczyć. Za chwilkę mam obiad a potem spacerek więc póki co papa.

czwartek, 7 maja 2009

Cześć. Piszę tak na szybko bo właśnie zakończyłem pracę a czeka mnie coś arcypilnego… W pracy mogło być lepiej ale narzekać nie mogę… no może tylko na kogoś z współpracowników który wykorzystał moje niedopatrzenie i podkradł moje przetargi. Trudno… raz na wozie raz pod wozem. W domu wszystko dobrze i tylko brak czasu na relaks przy tej przeprowadzce. Szczęście że ta pogoda kuleje w ostatnich dniach. Muszę wreszcie zebrać się na mały rekonesans po okolicach. Szkoda tylko iż tak naprawdę brak konkretnego celu tych wycieczek. Nie znam tu jeszcze nikogo z kim można by pospacerować. Zmykam za chwilkę na obiadek. Do zobaczyska jutro.paaaa aaaa właśnie dowiedziałem się że wyskoczymy na zakupy.

poniedziałek, 4 maja 2009

WARSZAWA

Do Warszawy dojechaliśmy po zmierzchu.Jechaliśmy do nowego domku rozpakować rzeczy. Kiedy to nastąpiło pojechaliśmy dostarczyć pewną przemiłą przesyłkę na miejsce ;) oraz obejrzeć centrum miasta jadąc jego ulicami. Na parking pod naszym blokiem dotarliśmy po 23ej.Już na pierwszego spojrzenia zauważyłem na tym osiedlu dbałość o brak barier architektonicznych. Nawet najmniejszy schodek posiada łagodny podjazd i przynajmniej w zasięgu moich oczu nie widziałem miejsca do jakiego nie mógłbym dotrzeć wózkiem- to chyba największy plus dużego miasta. W nowo budowanych mieszkaniach także widać zmiany. Szerokie drzwi brak progów i przestronne pomieszczenia. W tej chwili tylko pakunki z przeprowadzki przeszkadzały poruszać się swobodnie. Niemal do trzeciej nad ranem jeszcze siedzieliśmy i rozmawialiśmy o różnych sprawach…
Niedziela podwójne święto- nie mieliśmy czasu na odpoczynek… ale było kilka miłych chwil dla nas obojga :) Kiedy zmienia się tyle w pozytywnym znaczeniu wiele rzeczy znów staje się pierwszymi. Pierwszy wspólny poranek, posiłek itp—pierwszy na wspólnym mieszkaniu. Kończąc już powiem tak- nie wiem czy poczuję się kiedyś warszawiakiem ale mam nadzieje że miasto to będzie dla mnie-nas szczęśliwe.

WYJAZD

Noc przed odjazdem miałem raczej krótką. Przyśniła mi się mama… ze snu zapamiętałem że zakryła dłońmi oboje oczu. Nie mówiłem o tym nikomu by nie doszukiwali się z niego jakichś ukrytych znaczeń. Fakt że sam byłem zaskoczony tym snem i jeszcze w nocy trochę o nim myślałem… Raczej nie jestem z tych co dopatrują się w snach czegokolwiek poza fantazją obrazów uśpionego umysłu ale od soboty zmienię zdanie…
Ze skarżyska wyjechaliśmy tuż przed dziewiętnastą i nawet jakaś obca kobieta stojąca na przystanku żegnała nas mocno machając ręką… - Chyba macha na stopa -stwierdziliśmy zgodnie. Jednak po ujechaniu może pięciu kilometrów zaczęliśmy zastanawiać się dlaczego kierowcy jadący z naprzeciwka pozdrawiają nas mrugnięciem długich świateł. Coś było u nas nie tak… Monia stanęła na poboczy by spojrzeć na przód samochodu. Okazało się że z jakiegoś powodu obydwa deflektory przestały sobie świecić. Szybką decyzją zawróciliśmy do Henia Moni kuzyna i mechanika samochodowego. Już nie raz pomógł nam rozwiązać tego typu problemy od ręki i tym razem mimo długiego weekendu nie zostawił nas bez pomocy. Szybko zdiagnozował przyczynę awarii- przepaliły się obydwie żarówki świateł mijania. Kurcze jedna byłaby normalna ale dwie na raz? Trzeba mieć farta no nie? W jednej chwili te obydwa reflektory skojarzyłem ze snem w którym mama zasłaniała oczy dłońmi hmm przypadek? Być może ale nie wydaje mi się.
Awaria była usunięta błyskawicznie i w dalszej drodze nie wydarzyły się już żadne nieprzyjemne niespodzianki. Przywitał nas znak powitalny Warszawy

CHLEWISKA

Cześć.Minął długi weekend w którym sporo się wydarzyło… Zaczynając od początku- piątek był dniem organizacyjno rozrywkowym. Dostarczyliśmy fotel i elektryka do muzeum w Chlewiskach gdzie oczywiście nie mają służyć jako eksponaty. Docelowo zostały tam aby poczekać na transport do naszego nowego domku (dziękuję Marzenko za załatwienie tej sprawy :*) Do tej małej wycieczki dopisał nam się w ostatniej chwili tata więc pobyt przedłużył się znacznie. Tata oprowadził nas w Chlewiskach po miejscowej nekropolii gdzie pochowani są jego dziadkowie. Zajechaliśmy też na mały ale dosyć urokliwy szydłowiecki rynek gdzie skosztowaliśmy pysznego loda. Nie mogę nie wspomnień też o jednym miejscu które odwiedziliśmy… miejsce w którym zakończyło się moje pełnosprawne życie… Nigdy nie miałem chęci tu wracać ale nie było tak strasznie jak spodziewałem się widząc to miejsce… Monia wrzuciła grosik do wody i prosiła w cichej modlitwie by zostało mi zwrócone to co straciłem w tym miejscu wiele lat temu. Chciałbym aby tak się stało ehhh…
Wracając do skarżyska odwiedziłem grób mamy gdzie z kolei ja poprosiłem o opiekę i choć trudno w to uwierzyć długo nie musiałem czekać na jakiś znak ( ale o tym później). Wróciliśmy do domu na obiad i ruszyliśmy w dalszą drogę. Razem z Moni mamą odwiedziliśmy grób jej dziadka. Właściwie to było tyle zaplanowanych spraw na ten dzień ale że była majówka to zdecydowaliśmy się jeszcze na kiełbaskę z grilla. Tak też się stało i choć był to najkrótszy grill w życiu było miło spędzić więcej czasu w towarzystwie teściowej ( super kobieta z fajnym humorem i podejściem do życia) Zdążyliśmy tylko zjeść kiełbaskę i ewakuowaliśmy się do domu bo niektórym z nas było chłodno przy wietrznej pogodzie. W mieszkaniu już popijając ciepłą herbatkę oddaliśmy się wesołej pogawędce o starych czasach.
Sobota od rana miała przebiegać w gorączce wyjazdowego pakowania. Poszło sprawnie i w okolicach godziny szesnastej byliśmy gotowi do odjazdu. Poszło mi to łatwiej bo w domu została Kasia oraz wujek Krzyś z Agą i Patką- przynajmniej na tą pierwszą chwilę tata nie został się sam w domu. Mam wielką nadzieję że odnajdzie się szybko i mimo wszystko polubi nową rzeczywistość w której już nie ja będę punktem wokół którego wszystko się działo.
Ruszyliśmy w drogę żegnając się jeszcze z kilkoma bliskimi osobami. Tak się złożyło iż spotykaliśmy wszystkich jakby na zamówienie. O dalszych wydarzeniach opowiem w następnym poście więc zapraszam zainteresowanych do odwiedzin strony :)

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

święta

Cześć. Zleciała już połowa suchego lanego poniedziałku w naszym wydaniu zatem święta zbliżają się do końca. Mam jakieś mieszane myśli do tych świąt. Moje przeziębienie znów nasiliło się chwilowo Monie złapały inne na szczęście niegroźne dolegliwości no i ta wiadomość z rana… Kamień Pomorski i 22 ofiary. Dobrze zmieniam temat bo i tak w mediach jest to wątek przewodni.
Dziś czuję się lepiej i o dziwo pomogła mi odrobina wody ognistej hi hi chyba zdezynfekowałem się nią od środka. Oby ta poprawa była już stała bo od tygodnia moja forma faluje jak statystyka na giełdzie przy czym raczej utrzymuje się tendencja spadkowa. Właśnie dzwoniła Monia będąca właśnie w odwiedzinach u rodziców… jest propozycja spaceru hmm duszno na dworku nie jest. No nic zobaczymy.Papa zmykam już bo i tak ten post jest ponadplanowy.

piątek, 10 kwietnia 2009

święta

Witam wszystkich. Ponieważ święta wielkanocne już o krok i w każdym domu pewnie przygotowania to nie będę zajmował Wam czasu moją pisaniną. Chciałbym jednak właśnie na blogu Wam wszystkim ode mnie i Moni życzyć z tej okazji wszystkiego najlepszego. Spędźcie je wesoło rodzinnie i zdrowo. Pozdrawiamy i do zobaczenia po świętach.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

rejów

Cześć. Odpocząłem troszkę od netu… sobota była piękna :) Przygrzewające słońce i zero wiatru mmm Wyskoczyliśmy z Monią na spacerek po obiedzie. Poszliśmy na Rejów gdzie co rusz natykaliśmy się na znajomych. Pogawędka z Basię i Wiolą, chwilka żartów z tylsonem oraz Pawłem potem jeszcze jedni znajomi i dopiero zostaliśmy sami. Z nad wody wracaliśmy już po zmierzchu. Pod koniec było troszkę chłodnawo i zgubiłem małą część elektryka ale trudno. W niedzielę chcieliśmy ją znaleźć ale chyba komuś się przydała : )Nie było już takiej pogody ani zbyt wiele czasu mimo to posiedzieliśmy i tym razem tam na ławeczce. Przypadkiem spotkaliśmy ciocię Basię i wuja Sławka którzy tak jak my spacerowali troszkę. Weekend zleciał niemal całkiem fajnie… poza jednym tematem… ale to już historyjka nie na post.
Zbyt dużo nie pojeździliśmy bo akumulatory w elektryku po zimowym przestoju słabo trzymały hmm obu nie okazało się że ich żywot dobiega końca. Cena takich baterii niestety nie jest mała no ale cóż… koszt wszelkich asortymentów dla niepełnosprawnych do tanich nie należy. Dziś już w pracy i nie powiem że nie patrzę za okno z tęsknotą. Niestety raczej nie wyjdę bo elektryk rozładowany a i czas na wyjście po piętnastej jeszcze ograniczony. Pozdrawiam i życzę miłego dnia pa pa

piątek, 27 marca 2009

motyl

Jak już wspomniałem do napisania tego postu zainspirował mnie szczegół z NK i wiadomości o których czytałem jakiś czas temu. Szczegółem tym był rysunek motyla. Symbol dusz i odrodzenia. Zapewne symbolika ta kojarzyła się z metamorfozą jaką przechodzi ten owad w trakcie swojego życia- od gąsienicy, poczwarki do pięknego motyla. Czy jest to jednak tylko skojarzenie obserwujących te fazy ludzi? Mnie zastanowiła jedna smutna ale bardzo frapująca wiadomość. Otóż odnotowano że małe dzieci skazane w obozach koncentracyjnych na komorę gazową tuż przed egzekucją zaczynały rysować, wydrapywać na ścianach rysunki motyli. Nikt im tego nie nakazywał ani nie mogły wiedzieć o tym z opowiadań innych a jednak coś im nakazywało namalować właśnie to. Może był to palec Boży który dawał znak iż właśnie jak te motyle ich dusze ulecą do niego? Nie wiem… jednak troszkę to zastanawia.

komin

No tu super... nowi sąsiedzi wywalili nam dziurę w kominie, zasypali komin gruzem i sadzami. W piecu napalić się nie da a nas czeka mały remont dzięki nim... Tata jest po prostu "zadowolony" grrr w domu chłodno ciepłej wody brak i powiedzcie mi czy nie jest to wyjątkowy pech? Jakimś zrządzeniem losu ciągle wszystko co tyczy się naszego małego bloku odbija się bezpośrednio na nas,żużel wysypali nam pod oknami, wsypy węgla też znajdują się tylko pod naszymi. Wysypywanie popiołu na podwórku przez panią N odbiło mi się przebiciem opon w wózku bo nawet nie sprawdzili czy z desek jakimi palili nie pozostały gwożdzie. Podjazdu zrobić nie mogę bo zdrowym sąsiadom przeszkadza a nam sprzeciwić się czemukolwiek nie możemy bo wychodzi potem że to my jestesmy źli. Kurcze robi się lipa w tym miejscu zamieszkania a tak było fajnie przez lata.

czwartek, 26 marca 2009

fora

Zastanawiałem się sporo o czym napisać a wierzcie mi pisząc niemal codziennie od kilku miesięcy wcale nie jest łatwo znaleźć oryginalny temat. Przyszło mi jednak coś do głowy inspirowanego wypowiedzią jakiejś kobiety na forum Mariusza autora książki „Życie po skoku”. Błysnęła na nim jednym zdaniem które zacytuje może niedokładnie ale o dokładnie takim samym sensie „ nie żal mi takich ludzi bo sami są sobie winni” hmm mogę chyba wyrazić swoje zdanie bo tyczy się także mnie. Zgadzam się z tą panią w jednym sensie a mianowicie że w większości przypadków nikt nie „ pomaga” w skoku. Jednak każdy chyba rozumie że także nikt nie robi tego specjalnie. Nierozwagą jest rozpędzić się i skoczyć- OCZYWIŚCIE ŻE TAK!! Jednak taką samą nierozwagą, brakiem wyobraźni jest wejść na ulice wprost pod koła samochodu czy też nie dostosować prędkości w tym pojeździe do przepisów lub warunków na drodze. Przykładów z codziennego życia którym teoretycznie można zapobiec jest wiele ale wciąż słyszymy o WYPADKACH. Wielu jest mądrych do czasu gdy sami czegoś doświadczą. Przyznam się że osobiście nie jestem dumny z tego co przytrafiło się mi ale cóż… nie pierwszy i nie ostatni. Kurcze no nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć, przemyśleć bo przestalibyśmy po prostu żyć... do wszystkiego podchodzić z obawą wystrzegać się nie da i już. Jako człowiek nie czuję się z tego powodu gorszy- może inny bo ciało ogranicza. Wielu z nas właśnie w tym stanie potrafi zaistnieć mimo że będąc zdrowym byli tylko jeszcze jednym ziarenkiem piasku na plaży. Każdy z nas tej „mądrej” pani spojrzałby w twarz i pokiwał z politowaniem głową. Może przyznałbym jej rację gdyby powiedziała to człowiekowi który ryzyko podejmuje całkowicie świadomie np. przy uprawianiu sportów ekstremalnych czy wyczynach kaskaderskich. Nie myślcie że usprawiedliwiam siebie bo tak nie jest. Oczywiście każdy może mieć swoje zdanie i chyba tak zakończę ten temat.

wtorek, 24 marca 2009

Śnieg słońce deszcz- śnieg słońce deszcz to dzisiejsze pogodowe menu. Podobno wiosna tuż za progiem… hi hi to ja lecę otworzyć jej drzwi!! Naprawdę nie mogę doczekać się już wiosny : (
Kończę dziś dzień z bardzo mieszanymi uczuciami… Dobra nie będę marudził…
Spróbujmy jednak znaleźć plusy tego dnia hmm w pracy nie najgorzej, wyglądające czasem zza chmur słońce, ogólne samopoczucie dobre, dobry obiadek, ciepło w domku i najważniejsze świadomość że jest ktoś kto za mną tęskni- Miśka. Widzicie? Wszystko zależy od spojrzenia hi hi To tak jak ze szklaną- dla jednych jest w połowie pełna a dla drugich w połowie pusta. Wolę myśleć tą pierwszą opcją.
Czekam na pierwsze naprawdę ciepłe dni. Czeka mnie wizyta u lekarza ale właściwie tylko pod kontem formalnym. Muszę postarać się o zlecenia na dwa przyrządy. Jedno typowo pod kontem rehabilitacji a drugie mające na celu ułatwić mi troszkę codzienne życie. Znów czeka mnie papirologia i latanie po kilka razy w różne miejsca za sprawami. Zobaczymy czy wyjdzie coś z tego…
Będę miał nowych sąsiadów. Ciekawe czy będą z rodzaju tych których unika się chętnie a może fajni ludzie którzy nikomu nie wadzą. Poprzedni byli naprawdę spoko mimo że nie wszystkim podobał się ich sposób życia. Nam mieszkało się w ich sąsiedztwie dobrze.
Nowi w tej chwili udają dzięcioły hi hi pukają stukają ale to norma. Chyba taki hałas potrwa parę tygodni bo czeka ich gruntowny remont. Nie zazdroszczę, nie cierpię remontów!
Zmykam niebawem z netu po całym dniu wpatrywania się w daty, miasta i treść przetargów. Trzeba odpocząć i nabrać wigoru do następnego dnia. Miłej nocy!!

środa, 18 marca 2009

mariusz

Ciężki poranek… Obudziłem się jeszcze zmęczony ale cóż wstać trzeba. Za oknem dmucha ostro a o zbliżającej wiośnie świadczą jedynie nieśmiałe śpiewy ptaków. Ja chcę już ciepłego słoneczka i zieleni na drzewach!!!
Za chwilkę zabieram się do zajęć oczywiście z nadzieją iż zrobię fajny wynik. Wczoraj Monia dodała wpis do forum sławnego ostatnio z książki Mariusza podając tam adres mojej strony. Zajrzało do mnie kilka osób więcej hmm zatem takie nagłośnienie różnych przypadków coś daje. Może większa świadomość zdrowych ludzi troszkę zmieni w podejściu do nas. Oczywiście nie chodzi o współczucie bo ono samo nic nie daje a raczej zastanowienie się czy stać kogoś na jakiś gest pomocy. Sam doświadczyłem takich życzliwości i wierzcie mi nawet drobnostka się liczy- załatwić papierkowe sprawy przy okazji swoich, naprawić kompa, zrobić zakupy, wyjść z domu, odwiedzić częściej. O wsparciu finansowym nie piszę bo oczywiście byłaby to istotna rzecz przy tylu potrzebach lecz na to stać niewielu a moim zdaniem taka doraźna pomoc na którą można liczyć zawsze jest ważniesza. Cieszę się że mimo tych zwariowanych nastawionych na sukces czasów zdarzają się ludzie zdolni do poświęceń.

wtorek, 17 marca 2009

mariusz

W telewizji pojawiły się wiadomości o chłopaku którego łączy ze mną „przygoda” jaka wpędziła nas na wózek. Napisał książkę opisującą jego życie po wypadku hmm przyznam że i ja pokusiłem się o coś takiego lecz jakoś nie miałem odwagi pokazać jej poza grupką znajomych. Nie pisałem jej zresztą w tym celu lecz raczej dla samego siebie. Mi pomogła… pomogła w znaczeniu że wyrzuciłem z głowy trochę rzeczy które sam się dziwiłem że tak szczegółowo gdzieś tam siedziały. Podobno wyszło z tego coś przy czym można uronić łezkę ale też pośmiać się. Osobiście nie czytałem tego typu publikacji bo samemu znam to z autopsji lecz Wam wszystkim zdrowym polecam. Większość myśli iż zaczyna się od zdarzenia potem szpital ,przejście na wózek i do domu jakoś sobie żyć. Myślę że warto jest zobaczyć wszystko okiem osoby która to przeszła choćby dla własnej świadomości.

poniedziałek, 16 marca 2009

pizza

Jak minął nam weekend? Myślę że dla większości z Was byłoby to całkiem zwyczajne ale dla mnie wypad do knajpki na pizze był już wydarzeniem. W restauracji ostatni raz byłem… oj nawet nie będę pisał dokładnie ale parę lat na określenie tego czasu wystarczy. Spotkaliśmy się tam ze znajomymi którzy bardzo przypominają naszą parkę. Pisząc o podobieństwie mam oczywiście na myśli to że Marcin także jest osobą niepełnosprawną (grr nienawidzę tego określenia). Zjedliśmy pyszną pizzę strzeliliśmy piwko przy wesołej rozmowie… czas minął nam bardzo miło. Spotkanie to nauczyło nas też pewnej umiejętności. Okazuje się że wysiąść z mi z samochodu nie jest wcale tak trudno jeśli zrobi się to wedle pewnej techniki. Anitka pomogła mi wysiąść jednym ruchem ręki. Gorzej jest z powrotem do samochodu ale postaramy się z Monią to rozwiązać. Kurcze mam spore zaległości w nauce takich technicznych sztuczek. Niestety nie jest to tylko moja wina.
Dobrze to tyle na tą chwilę bo praca czeka!! Życzę miłego dnia , miłego początku tygodnia który będzie takim aż do końca. Papatki.

środa, 11 marca 2009

gps

Gps. Modne urządzenie do nawigacji satelitarnej mające pomagać nam ułatwić podróż… hi hi tak wygląda teoria ale praktyka wygląda często troszkę inaczej. Sam przekonałem się jak bardzo potrafi „przybliżyć” do celu to cacuszko. Niedawno w TV mówili o kimś kto prowadzony głosem urządzenia utopił samochód w niewielkim stawiku skutym lodem. Monie w trasie wywiódł prosto do lasu gdzie chyba trudno drużkę nazwać ulicą a mnie kazał zawracać mimo że trasa zdążała prościutko w dobrym kierunku. Być może jest to problem polskich dróg które wciąż są w remontach i nikt nie nadąża za aktualizacjami mapy a może po prostu słaba doskonałość urządzenia. Jednym słowem uważajmy i nie ufajmy ślepo w to elektroniczne cudeńko.
Mam jakieś wyrzuty sumienia że nie robię tyle ile powinienem lub mogę każdego dnia. Gubi mnie to iż przedłużam pracę celem zrobienia lepszych wyników. Muszę to zmienić!!!
Dziś tata wrócił z pracy o normalnym czasie więc i obiad zjedliśmy o przyzwoitej porze w domu jest też cieplej bo w centralnym nie pali się na noc. Podobno na sobotę ma być już cieplej -suuuuuper !!! Może weekend spędzimy dłużej na dworku. Zmykam zaraz z netu… jeśli zatęsknicie to dajcie znać hi hi potrzyjcie rękawem ekran to się pojawię :)

wtorek, 10 marca 2009

święto chłopa

Wczoraj wspominałem że dzień minął mi szybko, dziś wręcz na odwrót. Może dlatego że wypadło kilka stałych punktów z grafiku których duża część to poranna rozmowa z Monią. Przyzwyczaiłem się już chyba do tych naszych codziennych pogaduszek a dziś Miśka pojechała w dalszą trasę ze sprawami z pracy. Przybyło mi w ten sposób około dwóch godzin wolnego czasu.
W pracy poszło bardzo fajnie ale jakoś nie czuję pełnego zadowolenia hmm sam nie wiem czemu. Dziś podobno dzień mężczyzny… ja w związku z tym nie odczułem żadnej odmiennej atmosfery ale wiem że ktoś dzięki temu zaoszczędził parę set złoty. Namierzony przez drogówkę za przekroczenie prędkości został potraktowany łagodniej hi hi najśmieszniejsze że magia tego święta zadziałała dwukrotnie bo wracając ciż sami panowie w mundurach pomachali mu ponownie lizakiem. Tym razem „obdarowali” go już tylko uśmiechem gdy zorientowali się iż to ten sam pirat drogowy ; )
Dziś znów tatę zatrzymali w pracy więc na obiad przyjdzie jeszcze poczekać. Oczywiście niema problemu by wytrzymać ale przyjdzie mocno zmęczony i to gorzej mnie martwi. Trzeba poćwiczyć cierpliwość.

wtorek, 3 marca 2009

pętla

Cześć. Czasem nie wydaje Wam się że wpadliście w pętle czasu? Hmm taki dzień świstaka tylko w trochę mniejszym stopniu- rano pobudka- śniadanko – praca- powrót do domu- obiad- trochę TV do spania i tak w kółko pierdółko. Niestety tak to już jest w kieracie życia. Szczęście że czasem odrywamy się od tego by chwilkę „zaszaleć”. Mój dzisiejszy dzień właśnie był taki zwyczajny ale mimo wszystko mogę uznać go za udany skoro nic gorszego nie wynikło. Aaaa nie było coś wyjątkowego tego dnia : ) honey mignął swoją wizytą aby zabrać ode mnie papiery i pomóc mi je wrzucić do urzędu. Dobrze bo jeśli wszystko będzie ok. to o jedną sprawę mniej.
Zaraz zmykam z netu bo trzeba się ochlapać, wypolerować kiełki nim wreszcie przyjdzie czas na odpoczynek. Oczywiście przed snem trzeba jeszcze poćwiczyć troszkę. Pa pa i do juterka

niedziela, 1 marca 2009

szczęście

Dobry wieczór wszystkim. Weekend chyli się już ku końcowi. Dziewczyny wyjechały i jak zwykle jedynym co zostało to czekać na kolejny piątek. Nie podoba mi się to ale cóż…
Wolne dni minęły jak zwykle zbyt szybko mimo że sobota przedłużyła nam się do czwartej nad ranem. Była przejażdżka na miasto a potem pogaduchy rodzinne do późna. W niedzielę wylegiwanie a potem trochę papierologi… Trzeba załatwić kilka spraw w urzędach i te nieszczęsne pity grrr nie cierpię tych druczków cyferek. Niestety mus to mus. Będę musiał uśmiechnąć się do kogoś kto zna się na tych sprawach lepiej ode mnie.
Dziś przyszła mi do głowy jedna myśl- jestem szczęśliwy że moje życie nie toczy samotnym torem a pojawiła się w nim Monika. Wspaniale jest być dla kogoś kimś bardzo ważnym mieć świadomość że druga osoba jest dzięki nam szczęśliwa. Działa to oczywiście także w drugą stronę więc mogę się tylko cieszyć.Rok temu nawet nie pomyślałem że odnajdę jeszcze swoją drugą połowę i że wszystko zacznie się tak fajnie układać. Nie jestem naiwny wiem że czeka nas wiele trudności ale postaramy się je minimalizować i stworzyć swój własny świat w którym będzie możliwie wiele dobrych chwil. Złych i smutnych momentów było już zbyt wiele dlatego chciałbym wreszcie o nich zapomnieć. Czy wymagam wiele od losu? Hmm chyba nie!! Spokojnego życia w którym jest miejsce na szacunek i uczucia które określamy jako miłość. Wiem że brzmi to banalnie ale jak sądzę każdy związek powinien opierać się na tym bo jeśli nie to właściwie cóż zatrzymuje dwie osoby przy sobie?Wiem że każdy kto jest w dłuższym związku mógłby coś powiedzieć na ten temat i dołączyć uwagę że z czasem wygląda to inaczej hmm bywa różnie ale starając się nawet o drobne gesty wiele można zmienić. Wszystko chyba zależy od charakterów i podejścia do siebie. Czy zdolni jesteście by każdego dnia znaleźć dobre słowo, porozmawiać choćby o drobnostkach z bliskimi? Czy staramy się jeszcze podobać swojej drugiej połowie mimo długiego związku?Czy zamiast zamiatać problemy pod dywan podejmujecie dyskusję aby im sprostać, wyjaśnić? Czy jesteście zdolni do drobnych gestów które niewiele kosztują a potrafią pokazać że zależy nam na sobie? Dać buziaka, wysłać miłego eska czy choćby podarować kwiaty bez okazji? To nie jest trudne a wiem że potrafi dać tyle pozytywnych uczuć.Czy kiedy popełnimy błąd potrafimy się do niego przyznać- powiedzieć przepraszam zamiast upierać się na swoim?Można podawać wiele przykładów lecz chyba wystarczyłoby pomyśleć co nam sprawia przyjemność i czego chcielibyśmy dla siebie od drugiej osoby.
Nigdy w życiu nie marzyłem o bogactwie, rzeczach które dla zwykłych ludzi są tak odległe a raczej o własnym mieszkaniu, pracy a przede wszystkim rodzinie- nie marzyłem już o tym ale teraz znów mogę!!! BO MAM MONIĘ.
Dobranoc Wam i dziękuję że odwiedzacie mnie tu mimo że nie piszę o zbyt interesujących rzeczach.

czwartek, 19 lutego 2009

internet

Jeśli czytacie ten post to znaczy że także należycie do internetowego społeczeństwa. Nie wiem jak Wy ale dla mnie jest to jeden z ważniejszych wynalazków dwudziestego wieku. Oczywiście jest składnicą wiedzy, informacji, rozrywki ale też pewnych zagrożeń. Pomyślmy jednak na temat pozytywów sieci. Dla mnie na początku Internet stał się miejscem spotkań i poznawania ludzi a dopiero potem pracy. Przyznam iż miałem to szczęście że poznawałem niemal zawsze tylko fajne osoby. Wiele kontaktów poznanych od początku przygody z siecią jest wśród moich kontaktów. Kilka z nich poznałem w realnym świecie i nigdy nie rozczarowałem się wyobrażeniem tych osób. Okazało się że nikt nie udawał przede mną kogoś innego więc poza kontaktem wzrokowym nie zmieniało się nic w naszych rozmowach. Zastanawiałem się czego najwięcej dały takie przyjaźnie hmm powiem tak- napewno nauczyłem się jeszcze wyrażać siebie. Co to znaczy? Chodzi o to że forma rozmów i samego wirtualnego kontaktu bardzo często pomaga pozbyć się skrępowania lub choćby tej powściągliwości jaka zwykle powstaje gdy poznajemy kogoś twarzą w twarz. Niema tematów tabu czy przekonań których nie można poruszyć w takich kontaktach. Oczywiście trzeba zachować jakiś poziom który nie odstraszy osoby z drugiej strony. Mnie przychodzi to dosyć łatwo po prostu będąc sobą. Wydaje mi się że udawanie kogoś kim się nie jest na dłuższą metę niczego nie przyniesie. Dzięki temu z kilkoma z Was znam się jak łyse konie a w pewnym przypadku mogę powiedzieć o prawdziwej przyjaźni. Jest osoba która czyta we mnie jak w księdze ale jest to fajne bo przynajmniej może czasem mi coś wytłumaczyć. Czasem żałuję że mam dużo mniej czasu niż dawniej aby pogadać z Wami. No dobrze czas wracać do pracy miłego dzionka i smacznych pączusiów w tłusty czwartek.

wtorek, 17 lutego 2009

jak to w życiu

Czas na inne tematy niż moje codzienne sprawy. Wybaczcie że podzielę się czasem z Wami swoimi myślami ale niekiedy brak mi tematów. Dziś wpadła mi myśl o wpływie naszych czasem wydawałoby się drobnych poczynań, decyzji na całe życie. Chyba niewielu z nas obejrzy się za siebie mówiąc że nic nie zmieniłaby w swoim życiu. Uczymy się na błędach….? Do pewnego stopnia to prawda ale chyba te błędy czasem popełniamy całkiem świadomie. Ileż razy zrobi się coś pod wpływam impulsu czy towarzystwa… hmm wielokrotnie wiemy że grozi nam coś w takim gronie ale póki jest wesoło nie rezygnujemy z niego. Wieloma „przygodami”nie potrafilibyśmy się pochwalić po latach. Warto więc zastanowić się czy na pewno to co chcemy zrobić jest właściwie. Niestety nie wszystko da się przewidzieć i nawet jeśli żyje się normalnie trzeba wybrać ścieżki którymi będziemy szli przez życie. Podjęcie nowej pracy, miejsca zamieszkania, osoby z którą się zwiążemy, doboru przyjaciół hmm wszystko ma wpływ na dalsze losy. Kończąc chciałbym powiedzieć - róbmy w życiu tak aby było nam jak najlepiej ale równocześnie nikt z tego powodu nie mógł niczego zarzucić. Traktujmy otoczenie osób tak jakbyśmy chcieli być sami traktowani.
Sorki na dłuższe rozwijanie tematu zabrakło czasu. Muszę zmykać paaa

poniedziałek, 9 lutego 2009

zaręczyny

Zbliżają się walentynki hmm pewnie wiele osób na ten dzień zaplanuje coś wyjątkowego dla swoich połówek. Przyznam że ja też o czymś wyjątkowym myślałem na tą datę ale uznałem że to zbyt oczywiste, przewidywalne i ciut powszechne. Dlatego też zdecydowałem zrobić to wcześniej dbając przy tym o element zaskoczenia. Pewnie domyślacie się że mówię o zaręczynach?
Chcąc aby była to niespodzianka musiałem zadbać o zorganizowanie wszystkiego w tajemnicy. Było to możliwe z udziałem w „spisku” Horneya i Uli dzięki którym wszystko wyszło doskonale. Gdy oświadczyny stały się faktem Monika była bardzo zaskoczona ale też wzruszona i szczęśliwa. Usłyszałem TAK !!!
Tego dnia od rana byłem w lekkim stresie zarówno ze względu na wydarzenie i obawy czy wszystko wyjdzie według plany. Nie było to bardzo skomplikowane ale właśnie dlatego miało szansę powieść się i zaskoczyć. Honey zadbał o zorganizowanie pięknych kwiatów po czym czekał cierpliwie aż zadzwonię pytając czy możemy wpaść przejazdem do niego na chwilkę. Przy tej okazji poprosił aby Monia zostawiła nas na chwilkę bo musi ze mną porozmawiać na osobności. Oczywiście zgodziła się z lekkim zastanowieniem.
- Ciekawe o czym honey chce pogadać- powiedziała Monia ruszając z podwórka.
- Chyba się domyślam ale nie będę mówił bo może nie mam racji- ściemniałem.
W drodze stres dał znać o sobie lekko brakowało mi powietrza. Kiedy podjechaliśmy do nich wyszła do Uli nadal nie wietrząc podstępu tym czasie mogliśmy z Honeyem przygotować się do… Bukiet znalazł się w bagażniku aby nie został odkryty zbyt szybko, pierścionek pod ręką tak aby mógł pojawić się bez problemu w odpowiednim momencie. Dla Moni przygotowałem małe kłamstewko mające wyjaśnić temat męskiej rozmowy.
Wizyta nie trwała długo i kiedy tylko znaleźliśmy się z Monią na osobności zapytała czy coś się stało.
- Nie nic w sumie. Jednak dobrze się domyślałem- odpowiedziałem.
- To znaczy?- zapytała.
- Aaaa Honey kupił karabinek do paintbola i schował go w naszym bagażniku do czasu aż wyda się z zakupem Uli- odpowiedziałem
- Oooo nie!!!- Zaoponowała Monia- Ja nic o tym nie wiem i nie biorę udziału w tym spisku bo mnie potem Ula opitoli!!
Łyknęła tą ściemę co do szczegółu!! Z resztą wszystko było absolutnie wiarygodne bo Honey to zapalony pasjonat tej gry.
- Przejedziemy się na Rejów- zapytałem
- Tak tylko zrobimy rundkę zna mieście- odpowiedziała.
Niedługo potem zdążaliśmy już na dziką plażę gdzie często stajemy sobie gdy chcemy pogadać i poprzytulać się troszkę. Kiedy zatrzymaliśmy się przodem do wody powiedziałem
- Moniu chodź zobaczymy ten karabinek.
Święcie przekonana że właśnie to zobaczy odbezpieczyła bagażnik i wyszła na zewnątrz samochodu. Ujrzała bukiet…
- Yyyyy- powiedziała wracając do samochodu z kwiatami w ręku.
Podała mi je jeszcze chyba nie mając pewności o co chodzi. Przez głowę przeleciała jej inna myśl bo przed wyjazdem jeszcze zażartowała o bukiecie róż z innej okazji. Pomyślała że może po prostu załatwiłem te kwiaty chcąc zrobić jej niespodziankę odnośnie tego żartu. Szybko zrozumiała że myli się gdy zacząłem mówić swoją kwestię.
- Monisiu………………….- kończąc pytaniem oraz wyjmując pierścionek- WYJDZIESZ ZA MNIE???
Patrzyłem w Jej oczy w których pojawiły się łezki, oczekiwaniem na odpowiedz.
-Tak tak tak- wydobyła z siebie wzruszonym głosem- powiedz to jeszcze raz!!!
- ……. …… wyjdziesz za mnie?- powtórzyłem
Otworzyła drzwi samochodu i wychodząc wykrzyczała raz jeszcze
- Taaaaak
Nawet nie wiecie jak bardzo ucieszyłem się słysząc to jedno słowo i jak bardzo byłem zadowolony że wszystko wyszło jak chciałem. Pierwszy raz patrzyłem na płynące po policzkach Moni łzy bez zmartwienia i strofowania. Jeszcze dłuższy czas cieszyliśmy się tą chwilą po czym zadzwoniliśmy do najbliższych osób aby powiedzieć o wszystkim.
Tak wyglądało to u mnie a Wam skoro zbliżają się walentynki życzę równie udanych niespodzianek.

czwartek, 5 lutego 2009

plany

Cześć. Od pewnego czasu czekam na coś ważnego co wywrze spore zmiany w moim życiu.Odwlekało się to trochę lecz chyba wczorajsze wieści przyspieszą finał.Trochę to jeszcze potrwa ale jest już określony przedział czasowy w jakim musi się to ziścić. Oczywiście z jednej strony bardzo się cieszę a z drugiej troszkę stresuję. Niema się jednak co dziwić... wszystko co nowe wzbudza nutkę lęku. Wierzę jednak że to będzie nowy lepszy rozdział w moim życiu...
Wybaczcie że jeszcze przemilczę sedno sprawy ale jeszcze nie czas na wyjawianie szczegółów. życzcie mi tylko powodzenia w rozwiązywaniu tych planów.

poniedziałek, 2 lutego 2009

złośliwość...

Cześć. Poniedziałkowe poranki bywają… ciężkie. Wcale nie chciało mi się wstawać.
O złośliwej naturze przedmiotów martwych chyba każdy z nas przekonał się już niejednokrotnie. Niestety zazwyczaj przytrafia się to wtedy gdy najmniej się tego spodziewamy. U nas tym złośliwym przedmiotem okazał się samochód oraz zimowa aura pogodowa. Wybieraliśmy się na zakupy więc Miśka wyskoczyła przede mną otworzyć samochód tak abym nie stał niepotrzebnie długo na mrozku. Niestety drzwi kierowcy najzwyczajniej w świecie przymarzły na amen. Weszła od pasażera odpaliła silnik włączyła ogrzewanie i najspokojniej w świecie zaczęła skrobać szyby. Ledwie zaczęła to robić gdy usłyszała znajomy dźwięk zamykającego drzwi centralnego zamka… Sytuacja wyglądała tak: silnik chodzi ogrzewanie także a kluczyki zatrzaśnięte!! Oooo fuck… Ponieważ drzwi samochodu nie były otworzone od kierowcy zamek po prostu automatycznie zamknął się robiąc nam tak „fajną” niespodziankę. Dopiero teraz zaczęła się zabawa a zakupy stanęły pod znakiem zapytania. Jak się zakończyła ta przygoda? Oczywiście udało się otworzyć samochód… wiertarką, młotkiem i boshem. Monia biedna patrzyła przerażona jak Marcin z tatą rozwiercali zamek i najzwyczajniej w świecie „włamywali” się do naszego samochodu. Trwało to dwie godziny ale cóż… dla nas była to nauczka a dla Was niech będzie przestrogą. Finał był taki że zamek nadawał się już tylko do wymiany co też uczynił Marcin w niedzielne popołudnie . Kiedy odstawialiśmy do niego samochód pod jego domem stał następny pacjent z podobnym problemem hi hi on z kolei umył swój a mróz zrobił swoje… wszystkie drzwi i zamki przymarzły.
Na zakupy uparcie pojechaliśmy tyle że samochodem taty. Pomimo tej wątpliwie fajnej przygody sam weekend miał jakiś taki miły urok hmm myślę że przyczyną tego było to coś nieuchwytnego trudnego do opisania dziejącego się między mną a Miśką. Szkoda że weekend zawsze kończy się zbyt szybko.
To tyle jeśli chodzi o wolne dnia a dziś…? Dziś to kurcze zagońcie mnie wreszcie do pracy bo jakoś samemu mi trudno. Pozdrawiam i miłego początku tygodnia!!
:)

środa, 28 stycznia 2009

koncert

Witam wszystkich odwiedzających mnie wirtualnie w tym miejscu. Długo zastanawiałem się co Wam dziś napisać i w końcu temat wpadł mi sam. Lubię wywiązywać się z obietnic a kiedyś obiecałem napisać jak wyszedł finansowo koncert. Dziś dopiero wyjaśnił mi Konrad tą kwestię. Pewnie wywołam Wasz uśmiech na twarzy tym że wyszedł z niego deficyt. Otóż po niedotrzymaniu słowa przez jednego ze sponsorów koszt przerósł dochód o 250zł. Na konto wpłynęły tylko dwie wpłaty od jakiejś pary (100-150zł)i jeszcze jednej osoby (50zł). Czy jestem rozczarowany? Hmm cóż byłoby fajnie gdyby cały trud przyniósł jakąś nagrodę w formie pieniężnej ale trudno… Mimo wszystko mam świadomość że przynajmniej zaistniałem na chwilkę w myślach większej ilości ludzi a to już jest jakiś bonus. Dzięki pani sąsiadce pewnie nie wyjdzie też nic z podjazdu bo przecież żaden sponsor nie będzie się użerał z kimś takim. Nie wiem już nawet czy po takim czasie sponsorzy pamiętają jeszcze o obietnicy pomocy.
Trzeba być optymistą… może uda mi się wymyślić coś aby jeszcze coś ruszyło w kierunku sponsoringu. .. Chciałbym wpaść na pomysł abym mógł dać coś od siebie tak by nie była to pomoc za darmo.
Zastanawiam się jeszcze nad jednym- co sądzicie o fragmentach mojego opowiadania które jest zamieszczone na stronie? Czy mogłoby zainteresować kogoś tak aby je wydać w całości?

poniedziałek, 19 stycznia 2009

msza

Najlepiej nic nie planować- dlaczego? Z prostej przyczyny, spontaniczne wydarzenia najczęściej wychodzą najfajniej. Sobotę zazwyczaj zaczynamy późno po długim … wylegiwaniu się w łóżeczku jednak tym razem było troszkę inaczej. Zebraliśmy się wcześniej do prac domowych gdyż po południu mieliśmy mszę za Mamę. Miśka rozebrała… choinkę , przeleciała… ścierką podłogi podczas gdy tata rozpalał w piecu. Na zakupy jechał później bo samochód został w warsztacie na wymianie oleju. Dopiero gdy pojechał mogliśmy z Monią spędzić troszkę czasu tylko ze sobą. Niestety zajęć domowych starczyło jeszcze na popołudnie i mało brakowało abyśmy spóźnili się na mszę. Pod kościół podjechaliśmy w ostatniej chwili ale tak to bywa gdy zajęć jest zbyt dużo.
Kilka spostrzeżeń- Przed Kościołem jest bardzo fajny podjazd dla wózków niestety ktoś kto robił okazał kompletną bezmyślność. Podjazd owszem jest tyle że wjazdu broni jeszcze próg wielkości małego schodka. Trudno go pokonać nawet przy czyjejś pomocy.
Msza- Było tylko kilka osób których trzon stanowiła moja rodzina. Powiem szczerze unikam wszystkiego co kojarzy mi się ze śmiercią Mamy. Staram się nie rozmawiać wiele o tym a myśli uciszam szybko aby nie wpadać w dołki psychiczne. Dlatego jakoś tak dziwnie robiło mi się gdy słyszałem imię i nazwisko Mamy wyczytywane przez księdza. Pomodliliśmy się wspólnie.
Msza nie była długa. Na koniec podjechaliśmy z Monią do szopki pomodlić się jeszcze troszkę. Może to niestosowne ale właśnie przy szopce zachciało mi się śmiać gdy ciotka wrzuciła monetę do puszki i usłyszałem słowa podziękowań wypowiadane przez automat oraz melodyjkę kolędy. Nagle stanęła mi w myślach scena ze Shreka gdy wchodzili do zamku i zatrzymali się koło tego domku ze śpiewającymi figurkami- pamiętacie? Właśnie w chwili gdy przestała grać kolęda miałem ochotę powiedzieć to co osioł gdy ich figurki zamilkły.
- Oooo jaaa chcę jeszcze raz!!
Powiem szczerze… jakoś nie przemawiają do mnie takie gadżety.

czwartek, 15 stycznia 2009

:)

...a co do rozbierania to fajny dowcip opowiedziała mi Emilka opiekująca się małym chłopcem.
-Wiesz musimy dziś rozebrać choinkę- powiedziała Emi do chłopca.
- A co spociła się- zapytał mały

poniedziałek, 12 stycznia 2009

:(

Cześć. Miśka pojechała…. Buuu ja już tak nie chcę :(
Weekend minął ale tylko w pewnej części wyszedł według planu. Z przyczyn wyższych kolega nie zawitał do mnie więc w sobotę posiedzieliśmy w domku oglądając TV. Było prawie fajnie oprócz małego szczegółu który nie był z mojej inicjatywy a który zepsuł ogólny zarys. Nieważne …
Niedziela pomimo że zaczęta późno rozwinęła się miło i raczej mało oczekiwanie. Przejechaliśmy się z Monią na miasto. Wrzuciliśmy do puchy WOŚP parę złotych posiedzieliśmy na dzikiej plaży … zleciało. Kurcze kiedy skończy się takie weekendowe życie? Sprawa wydaje się łatwa do rozwązania niestety brakuje trochę szczęścia hmm powiedziałbym tak- pieniądze szczęścia nie dają ale znacznie ułatwiają życie.

rocznica

Cześć. Chciałbym powiązać mój słabszy nastrój z poniedziałkiem lecz chyba jest to tylko jeden z mniejszych powodów smutnej minki.
Dziś wypada pierwsza rocznica śmierci mojej Mamy. Nie chcę wcale dręczyć się tą myślą ale podświadomie chyba wpływa na mnie ujemnie. Uczucie jakiegoś niepokoju przytłumiła dopiero modlitwa i kilka próśb do Mamy. Brakuje nam jej pod wieloma względami ale w tej chwili przydałaby się aby dać tacie ostrą reprymendę. Życie bardzo często rzuca na kolana lecz koniecznym jest umieć się z nich podnieść. Popadanie w marazm niczemu nie pomoże. Temat ten to dłuższa opowieść i przez zbyt osobisty ton nie nadaje się na bloga dlatego tylko zdawkowo o nim wspominam.
Mam jeszcze teoretycznie godzinkę pracy przed sobą lecz pewnie przekroczę ten czas. Dziś idzie nawet dobrze i może będzie lepiej jeśli poszczęści się troszkę. Zmykam na razie ale może jeszcze wskoczę dołożyć kilka zdanek do bloga więc może do zobaczenia na stronce???

piątek, 9 stycznia 2009

Hej. Znów wpadłem pomarudzić. Teraz mogę powiedzieć- weekend!!! Zakończyłem pracę ale myślałem że w trakcie wykorkuje… Nie jestem kawoszem i kosztuje tego pobudzającego napoju raczej rzadko a dziś skusiłem się na dwa kubki. Pewny nie jestem czy to skutek kofeiny ale poczułem się marnie hi hi przedawkowałem chyba. Będę się wystrzegał kawy… (ale kawusi na pewno nie ;) !!!)
Właśnie w tej chwili jedzie do mnie Monia a Kasia dla odmiany szykuje się do odjazdu. Fajnie że wyszło tak iż ostatnie prawie trzy tygodnie nie byliśmy z tatą sami w domu. Niestety w poniedziałek się to zmieni ale póki co cieszmy się z weekendu.
Czego raczej nie zrobię w ten week? Hmm hmm po pierwsze raczej nie wyjdę z domu a więc nie strzelę też urodzinowego drinka a bardzo bym chciał wypić Twoje zdrówko honeyu… ;) po trzecie nie pójdę na paintbola bo by Miśka inne kulki urwała gdyby mnie na nim przyłapała. To taka grzeczna (wyłącznie męska!!) gra Moniu czemu ten sceptycyzm dla mojego udziału w niej? Przecież honey by mnie przypilnował…. A może zmienisz zdanie???????
Co zrobię w week? Przede wszystkim spędzę miiiiiłe chwile z kochaną Miśką. Prawdopodobnie spotkam się z kimś kto w zamierzchłych czasach był kumplem i sąsiadem z tej samej klatki. Mimo przepaści jaka powstała po moim wypadku w tej znajomości chciałbym pogadać na temat tej nieprzyjaznej sąsiedzkiej koalicji zawiązanej przeciw mojemu podjazdowi. Chciałbym zrozumieć dlaczego nawet jego rodzice nie potrafią poprzeć mnie i stanąć za mną w tej sprawie. Zobaczymy co usłyszę.
Za chwilkę zmykam z netu wiec powiem Wam już pa pa i miłego wypoczynku.
Właśnie w tej chwili jedzie do mnie Monia a Kasia dla odmiany szykuje się do odjazdu. Fajnie że wyszło tak iż ostatnie prawie trzy tygodnie nie byliśmy z tatą sami w domu. Niestety w poniedziałek się to zmieni ale póki co cieszmy się z weekendu.
Czego raczej nie zrobię w ten weekend? Hmm hmm po pierwsze raczej nie wyjdę z domu a więc nie strzelę też urodzinowego drinka a bardzo bym chciał wypić Twoje zdrówko honeyu… ;) po trzecie nie pójdę na paintbola bo by Miśka inne kulki urwała. To taka grzeczna (wyłącznie męska!!) gra Moniu skąd ten sceptycyzm dla mojego udziału w niej? Przecież honey by mnie przypilnował…. A może zmienisz zdanie???????
Co zrobię w weekend? Przede wszystkim spędzę miiiiiłe chwile z Miśką. Prawdopodobnie spotkam się z kimś kto w zamierzchłych czasach był kumplem i sąsiadem z tej samej klatki. Mimo przepaści jaka powstała po moim wypadku w tej znajomości chciałbym pogadać na temat tej nieprzyjaznej sąsiedzkiej koalicji zawiązanej przeciw mojemu podjazdowi. Chciałbym zrozumieć dlaczego nawet jego rodzice nie potrafią poprzeć mnie i stanąć za mną w tej sprawie. Zobaczymy co usłyszę.
Za chwilkę zmykam z netu wiec powiem Wam już pa pa i miłego wypoczynku.

poniedziałek, 5 stycznia 2009

W większości domów sylwester zaczął się dłuższy czas temu gdy u nas po dwudziestej pierwszej nie było jeszcze oznak jakiejkolwiek imprezy. Dopiero o dwudziestej drugiej Monia zadzwoniła z wieściami iż złe samopoczucie mamy wywołane jest inną przyczyną niż były pierwsze przypuszczenia. Ulżyło troszkę ale do dobrego humoru było raczej daleko. Do sylwestra zasiedliśmy po dwudziestej drugiej gdy wróciła Monia ze szpitala. Zjedliśmy coś na ciepło napiliśmy czegoś na rozluźnienie pogadaliśmy o planach i postanowieniach noworocznych. Humory troszkę poprawiły się i nawet zrobiło się jakoś miło. Wdawało się że w tym tonie dotrwamy do końca sylwestra jednak gdy wybiła północ i byliśmy już po toaście oraz życzeniach noworocznych wydarzyło się coś jeszcze niezaplanowanego…
Otworzyliśmy na chwilkę okno aby obejrzeć fajerwerki puszczane przez osoby które w starym zwyczaju dzielnicy wyszły na skrzyżowanie przed moim oknem. Już po chwili usłyszałem roześmiane znajome głosy dziewczyn wykrzykujące życzenia dla nas. Nie minęło pięć minut gdy zastukały do drzwi. Dostałem kilka buziaków noworocznych od Basi i Wioli a po chwili była już pełna chata ludzi bo do dziewczyn dołączyło jeszcze kilku naszych kumpli. Zrobiło się gwarno i bardzo wesoło. Znów były życzenia toasty i….
Impreza która rozwinęła się tak spontanicznie nie zakończyła się szybko ale chyba blisko trzeciej nad ranem zostaliśmy sami uprzątając powoli stół po wszystkim. Choć stary rok dopiekł nam jeszcze przy samym końcu i nie mogliśmy doczekać się jego końca to początek nowego przynajmniej był luzacki oraz pełen uśmiechu. Sylwestra zakończyłem długą telefoniczną rozmową z Dyziem którą przerwaliśmy dopiero gdy zaczęła się lekko plątać. Tak mijały nam święta i powiem szczerze, to że przebiegły mimo wszystko w możliwie dobrym nastroju to chyba zasługa właśnie Moniki.
Koniec długiego weekendu ukoronowaliśmy jeszcze odwiedzinami u Martyny i Marcina gdzie w miłej atmosferze zleciała nam sobota. Teraz mamy już nowy roczek i wszystkim –Wam, Nam- życzę tylko lepszych chwil bez problemów których rozwiązać niemożna. Oby ten rok był znacznie lepszy od poprzedniego.

niedziela, 4 stycznia 2009

piec

Chcąc napisać Wam o sylwestrze pierwej muszę wspomnieć co działo się tego dnia lecz nad samym ranem gdy omal nie doszło u nas do groźnej eksplozji. Położyliśmy się późno jednak sen nie upominał się o mnie. Leżałem wsłuchując się odgłosy domu oraz równego oddechu wtulonej we mnie Moni. Spokoju nie dawał mi szum pompowanej w kaloryfery wody. Przez chwilkę pomyślałem by obudzić Miśkę aby sprawdziła temperaturę na piecu jednak powstrzymałem się z jakiegoś powodu. Oczy kleiły mi się już ze zmęczenia gdy nagle usłyszałem okropnych huk i jakiś pisk dochodzący z kuchni. Nie musiałem się nawet zastanawiać co było powodem tego hałasu bo mógł być wywołany tylko z jednej przyczyny.
- O kur.. – zakląłem siarczyście do Moni która obudziła się w tej samej chwili zdezorientowana- chyba rozwaliło piec.
Monika zerwała się na równe nogi chcąc zobaczyć co się dzieje. Wróciła przerażona aby obudzić tatę który najwyraźniej zasnął tak twardo że nie zorientował się w sytuacji.Poinformowała go że coś stało się w kuchni. Pierwszym co zobaczyli to kłęby czegoś co na pierwszy rzut oka przypominało dym. Mglista zasłona zasnuła całkowicie widok. Wciąż było słychać przeraźliwy jazgot pompy która najwyraźniej nie działała poprawnie. Kiedy weszli do kuchni zorientowali się że na podłodze jest niemal po kostki gorąca woda. Dym okazał się parą wyrzuconą przez zawory bezpieczeństwa z układu centralnego ogrzewania. Widok był praktycznie zerowy i dopiero gdy tata dotarł do okna uchylił je mógł ocenić sytuację.
- Masakra Monika uciekaj stąd…- powiedział
Zastali rozpalony jeszcze piec z którego wypłynęła zaworami bezpieczeństwa wrząca woda oraz pompę która piszczała potęgując odczucie grozy. Temperatura na piecu była trudna do oceny bo zegar zdawał się oszaleć robiąc kolejny obrót na skali. Monika wbiegła do naszego pokoju po telefon z myślą by wzywać straż pożarną.
- Moniu czekaj powiedz mi co się dzieje- powiedział zdenerwowany.
Zdała mi relację sama będąc w ogromnym szoku. Nie byłem pewny czy dobrze robię ale powstrzymałem ją tłumacząc że najgorsze już się stało i sytuacja nie jest tak groźna. Sam nie wierzyłem do końca w swoje słowa. Najbardziej w tej chwili denerwowało mnie że sam nie mogę zobaczyć jak to wygląda doradzić mądrze co powinno się zrobić. Przekrzykiwałem się w stronę kuchni zagłuszany skowytem pompki.
- Monia spuszczaj wodę z bojlera szybko- rzuciłem
- Już leci z każdego kranu- odpowiedziała.
Widziałem że Monia coraz bardziej jest w strachu i mówiąc szczerze tylko miną nadrabiałem mocno zdenerwowany.
- Chodź przytul się do mnie- mówiłem chcąc ją troszkę uspokoić
Pomogło to troszkę ale aby stało się to naprawdę potrzebne było opanowanie sytuacji. Niewiele się dało zrobić poza próbami wygaszenia paleniska i schłodzenia pieca. Nim to się stało minęła godzina wypełniona stresem. Nie chcę opisywać wszystkiego co do szczegółu ale powiem Wam że było na tyle groźnie że mogliśmy na tym ucierpieć bardzo mocno. Kiedy ustał pisk nerwy napięte do granic zaczęły dawać o sobie znać. Poczułem że wtulona Monia drży cała a chcąc już być ścisłym powiem że w tej chwili zdałem sobie sprawę że sam robię to samo nieświadomie. Wszystko zaczęło się o 4:30 ale odetchnąć mogliśmy dopiero o szóstej po usunięci z grubsza bałaganu. Na ocene szkód trzeba było zaczekać. Bałagan byłby tylko drobnostką ale awaria pieca mogła oznaczać koszt bliski 3 tyś zł. Możecie sobie zatem wyobrazić jak bardzo „zabawnie” zapowiadał się sylwester.
Nie udało mi się już zasnąć ale musiałem czekać aż tata i Monia obudzą się. Wstaliśmy dosyć późno i już pierwszy rzut oka pozwolił zauważyć iż rurki od centralnego najbliższe pieca po prostu straciły szczelność gdy temperatura wytopiła cynę. W tej chwili zaistniała perspektywa że na sylwestra i nowy rok zostaniem bez ciepłej wody i ogrzewania jednak istniała nadzieja że po zlutowaniu może wszystko wrócić do normy. Zaczęły się gorączkowe poszukiwania hydraulika gotowego jeszcze tego samego dnia dokonać próby naprawy. O dziwo udało się takiego znaleźć . Do końca nie było pewności czy uda się ale szczęśliwie zakończyło się tylko rachunkiem za usługę. Piec był sprawny i choć cały incydent odebrał dobry nastrój to było już wiadomo że przynajmniej będzie ciepło w domu. Możecie sobie wyobrazić z jakimi humorami czekaliśmy na wieczór a niestety nie był to jeszcze koniec niepokojących wydarzeń w tym dniu. Kiedy byliśmy już niemal gotowi z przygotowaniem sylwestrowych przekąsek Monia odebrała telefon z wiadomością iż jej mama czuje się źle trzeba zgłosić się na pogotowie. Taka wiadomość jakby jeszcze było mało nerwów…