czwartek, 21 lutego 2013

Labirynt



Jedna droga wiele ślepych możliwości… nieznany konstruktor. Żadnej mapy, zero drogowskazu- prywatny labirynt życia. I dobrze!! Dzięki temu nikt nie jest doskonały, nieomylny w swoich wyborach. Uczymy się na własnych błędach, to właśnie je zapamiętujemy najlepiej ucząc się na najlepszym uniwersytecie, jakim jest życie.  Oczywiście chcielibyśmy mieć studentów w swoim najbliższym gronie uczących się na błędach nauczycieli… tylko autorytet jest bardzo względny. Nasze pokolenia nie różnią się bardzo… każde jajko chce być mądrzejsze od kury… czyż nie? Odmianą jest tylko otoczenie ubrane w inne ciuchy i gadżety odpowiadające czasom. Jesteśmy tak nieskomplikowani… te same rządze, te same pragnienia, marzenia i tylko sposób ich wyrażania inny. Dawniej podawało się liścik, dziś wyręcza sms, może sposób wyrażania skrytych myśli bardziej bezpośredni. Część wspólna to rodzice. Nie jestem rodzicem, dlatego nie mając doświadczalnego materiału (przepraszam za określenie) zastanawiam się czy zrodzone latorośle naprawdę wierzą tak bardzo w swój spryt i naiwność rodziców? Jakby rodzice urodzili się już w kwiecie wieku. Nie wierzę, że Zapominamy o własnych wybiegach i „genialnych fortelach”- po prosu godzimy się z rolą przymykającego oko rodzica.
Konflikt pokoleń sam w sobie zabija autorytet. Wszystko na szczęście zmienia się, gdy życie dorosłe przestaje już widnieć tylko datą w dowodzie osobistym. „ Zobaczysz jak sam będziesz mieć dzieci” później „ A nie mówiłam-em” chyba najczęściej wypowiadane słowa na głos czy po cichu. Koło zatoczyło swój okrąg… kolejny labirynt życia.
Piszę o tym z żalem. Jest on tym większy, że w moim życiu nie miałem tyle szczęścia by docierając do ślepego zaułka móc się odbić swobodnie i szukać nowej drogi. Oczywiście rodzice ostrzegali… gdybym posłuchał? Pocieszającym jest, że przyszedł czas, kiedy uznali także mój autorytet.  W radzie starszych już nie byłem słuchaczem, a równouprawnionym w dyskusjach i decyzjach. Stałem się dorosły… czas upragniony w dzieciństwie… znienawidzony dziś.
Szczerze? Zazdroszczę mimo wszystko wszystkim „artystom” rzeźbiącym swoje własne arcydzieło wspólnych genów- potomstwo. Warto walczyć w tej małej wojence pokoleń i cieszyć się z własnych wygranych bitew odbitych w charakterze czy życiu, kiedy już uznajemy autorytet ukończonego dzieła.

wtorek, 19 lutego 2013

Egzystencja



Nachodzą mnie ostatnio myśli na temat ludzkiej egzystencji. Może jest to spowodowane pobytem Moni taty w szpitalu i jego stanem hmmm albo po prostu z jego powodu jestem wyczulony na widok osób starszych. Spoglądam na nich z szacunkiem, ale też zastanawiam się, co będzie ze mną w ich wieku. Ich powolny chód przypominający kroki tradycyjnie ubranych japońskich kobiet. Z jednej strony przebija przez nich mądrość przeżytych lat odbitych w pooranej zmarszczką twarzy z drugiej zaś mocno nadwątlone wiekiem ciała. Zadałem sobie pytanie…
- Czy chciałbym dożyć takiego wieku??
Jesteśmy chyba jedyną istotą na naszej ziemi, która zdaje sobie sprawę o własnym przemijaniu. Narodziny i starość… Właściwie od pierwszego dnia, gdy wita nas świat dążymy już do tego nieuniknionego. Dlaczego Bóg obdarzył nas tą świadomością?
Podobno zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boga… Czy widzicie cokolwiek boskiego w sobie? Może tym podobieństwem jest ta mała cząstka, którą obdarował podobno każdego z nas Wszechmogący- dusza. Jak się ma, zatem ten niebiański prezent, którego wizerunek potrafią naznaczyć pęknięciami nasze wiedzione namiętnościami czy instynktem ludzkie ciała, nasze czyny? Czym ona jest i jak jej obecność wpływa na nas? Jest coś, co każdy z nas posiada jesteśmy tego świadomi i nazywamy to po prostu sumieniem. Ten wewnętrzny podszept, gdy zrobimy coś złego. Poczucie dobra i zła w zwierzęcym świecie chyba nie istnieje. Walczą o przetrwanie, jedzą, rozmnażają się jakby były zaprogramowane do zwykłego przetrwania w niewiadomym właściwie celu. Jednym tego sensem jest poukładany w swym geniuszu świat gdzie liczebność i symbioza gatunków musi się jakoś regulować.
Światem zwierząt, zatem rządzi instynkt… my paradoksalnie też go posiadamy (instynkt macierzyński, przetrwania itd.), więc do jakiego świata nam bliżej? Przyrody i ewolucji gatunków czy tej bożej cząstki? Stworzeni i obdarowani przez niego zastanawiający się nad jego istnieniem i sensem życia… Linia życia, której przekroczenie wciąż jest tajemnicą. 

poniedziałek, 18 lutego 2013

Formalności



Początek tygodnia i od razu w cugle. Jestem pozytywnie zaskoczony tym, że udało nam się bez większych przeszkód, czekania w kolejkach załatwić wszystkie formalności u lekarza medycyny pracy. Miałem przez chwilę wprawdzie małe wątpliwości, ale na szczęście okazały się niepotrzebne. Związane były z informacją, że ten lekarz, u którego byliśmy zapisani nie przyjmuje niepełnosprawnych. Informacja przekazana w ten sposób brzmiała tak… jeszcze dodać jakiś kolor skóry i religię, a wypisz wymaluj jawna dyskryminacja :) Oczywiście prawdziwym powodem był do niedawna brak licencji na niepełnosprawnych pani doktor nas przyjmującej. Trafiliśmy na miłe i pomocne osoby (pomocne choćby w podróży po labiryncie korytarzy szpitalnych) oraz dostaniu się do lekarzy. Teraz już tylko czekać na zaproszenie od pracodawcy na podpisanie umowy :)

piątek, 15 lutego 2013

Czuję się tu już tylko gościem

Hej.
Miałem Wam napisać kilka słów na temat naszego wczorajszego wyjazdu, ale... nie czuję tematu. Po prostu o rzeczach nieszczególnie wesołych nie pisze się zbyt fajnie. Streszczę to tylko do stwierdzenia, że z życia trzeba cieszyć się kiedy jest jeszcze młode. Starać się żeby ogólna ocena u schyłku naszą osobę stawiała na dodatniej pozycji. Każdy z nas pisze swoją prywatną historię i  nawet jeśli jej karty znikną wraz z istnieniem najbliższych światków niech będzie ona pozytywna.
Moja dzielnica w kajdanach zimy  wydała mi się taka smutna... chyba dlatego tak lubię tam wiosnę. Szarość przykrywa zieleń i niestety biedę. Przepraszam mówię tu o obrazku, który mam przed oczami... uśmiech Asi troszkę to rozjaśnił... Czuję się tu już tylko gościem.

czwartek, 14 lutego 2013

radosna twórczość Tomka

Gdzie ten mały terrorysta goły łucznik Walentego?
Jak wybiera swe ofiary?Jak kieruje swoje strzały, że osoby łączy w pary?
Snajper z niego doskonały, choć to bobas bardzo mały.
Pominiętym cierpliwości kupidyna pocisk ostry czasem trafia bliżej wiosny.
Tym, co maja już swe szczęście lub szukają go zawzięcie powodzenia Tomek życzy nawet mocno to wykrzyczy, bo sympatii swej wyrazy pragnie wszystkim podarować bardzo mocno ucałować.

wtorek, 12 lutego 2013

Boję się cieszyć zbyt mocno żeby nie zapeszyć…



Dziś załatwiałem formalności względem przyjęcia do pracy. Pierwsze wrażenie jest bardzo dobre i oby tak zostało!! Jeszcze tylko nie znam konkretnej daty rozpoczęcia pracy, ale nie później niż za dwa tygodnie.
Odwiedziłem też lekarza od rehabilitacji i już niebawem będę leczył swoje kolano. Może kilka zabiegów pomoże w zatrzymaniu nawrotów zapalenia. Udało też się zdobyć skierowanie tomograf i kto wie… może to będzie pierwszy krok do jakiejś terapii mojego uszkodzonego kręgosłupa. Pani doktor lekko skrzywiła się gdy poprosiliśmy o skierowanie, ale to było tylko chwilowe. Zna nas już długo, więc może to pomogło.
W ubiegłym roku wizyta u pewnego neurologa dała nam maleńką nadzieję… pierwszy lekarz, który nie wypuścił mnie z kwitkiem i wisielczym humorem. Wręcz przeciwnie! Już chciał działać. Chciałbym żeby to nie były tylko mrzonki…

poniedziałek, 11 lutego 2013

praca



Kochani dziękuję za dzielnie się moim małym sukcesem. Tak to jest sukces, bo w dzisiejszych czasach wcale nie jest łatwo o zatrudnienie. Taki mały paradoks… niewielu lubi swoją pracę, ale bez niej wszyscy wpadamy w panikę.  Myślę, że u większości już sam jej fakt posiadania dowartościowuje. U mnie tak jest, bo poza groszem jest to też wypełnienie czasu, jaki pewnie marnowałbym na mniej pożyteczne rzeczy. Poza tym jakoś łyso przyznać się, że się nie pracuje, gdy wszyscy wokół to robią. Jutro podpisuję formalności, a za kilka dni… zobaczymy. Wierzę, że w nowej pracy odnajdę się!!

piątek, 8 lutego 2013

udało się !! Nie wiem jak

Kochani!! Dziś najkrótszy mój wpis i liczę na największą poczytalność (lubię to)-dostałem propozycję pracy!!!

środa, 6 lutego 2013

Błogi stan



Macie tak, że przypomina Wam się coś i nagle zdajecie sobie, że jest w tym wspomnieniu tak wiele szczegółów. Dziś leżałem długo w łóżku i właściwie nie wiem, dlaczego naszła mnie taka myśl. Może pomógł w tym odmienny stan mojej świadomości…
To niesamowite, że nasz mózg potrafi przechowywać tak wiele informacji, że nawet zdaje nam się czuć zapach lub słyszeć dźwięki związanych w pamięci z jakimś konkretnym wydarzeniem czy miejscem. Zamknąłem oczy i nagle jakby włączył mi się film. Upalny dzień lata, ocieniona gęstym drzewostanem droga i zapach lasu. Czuć w tym miejscu świeżość kwitnącej roślinności pomieszanej, z aromatem butwiejącego leśnego runa. Jest to odcinek drogi, którym często jeździłem żółwim tempem spacerując samotnie. Czas nie goni ani żadne sprawy, nie ma wyznaczonego azymutu.
 Uwielbiam taki stan umysłu, gdy otwieram się na wszelkie bodźce z otoczenia zapominając o wszelkich kłopotach.  Boże jakież to kojące dla naszego stanu ducha.
Zaraz potem przypomniałem sobie nastoletnie życie i swoje samotne wyprawy do lasu- zatęskniłem…
Nogi niosły w miejsca mniej lub bardziej znane pozwalając delektować się przyrodą. Uwielbiam las!! Przebiśniegi wczesną wiosną, konwalie w maju i ten zapach unoszący się z małych dzwoneczków. Wypady na grzyby, mały kamieniołom w środku lasu, a w jego okolicy z dala od wszelkich zabudować czerwony domek będącym pewnym punktem odniesienia. Jagody blisko linii wysokiego napięcia, po które tak chętnie chodziłem mając perspektywę drożdżowych bułeczek upieczonych przez mamę. Robaczki świętojańskie, które zbierało się nocą w pudełka od zapałek, było ich pełno w lesie. Niektóre przemieszczały się na swoich skrzydełkach jak małe święcące na zielono iskierki, inne oblepiały pajęcze sieci świecąc zawieszoną w powietrzu formacją. Spalona słońcem łąka pełna szeleszczących głośno uciekających spod stóp pasikoników i czarne soczyste jeżyny na jej obrzeżach… jakże potem szczypały podrapane ich kolcami nogi i ręce, gdy przychodził wieczorny prysznic!!
Dałbym bardzo wiele żeby móc to znów doświadczać, wrócić czas i odzyskać zdrowie. Stanąć na nogach i ruszyć w las, który dwadzieścia lat mojej absencji zmieniło pewnie nieodpoznania. Niestety to już się nie wróci… no chyba, że ta namiastka wspomnień, które dziś pozwoliła przywołać wysoka gorączka. Tymczasem trzeba wrócić do rzeczywistości czterech ścian, zimy za oknem i kolejnego dokuczliwego zapalenia kolana… chrzanionego wózka. Muszę odnaleźć zagubiony w ostatnich dniach optymizm- nie widzieliście go gdzieś?