środa, 29 kwietnia 2015

Podziękowania za 1%



Tegoroczne rozliczenia PIT można już chyba odesłać do przeszłości. W imieniu swoim oraz wszystkich, którym Wasz 1 % pomoże w leczeniu, rehabilitacji, zakupie czy remoncie niezbędnego sprzętu WIELKIE DZIĘKUJĘ!!
1 %-owa pomoc funkcjonuje w naszym kraju od kilku lat. Większość osób posiadających w swoim bliskim otoczeniu osoby zdrowotnie doświadczone przez los zawsze pamięta o wypełnieniu tej nieobowiązkowej kratce zaznania PIT. Część osób dopiero się do tegoż przekonuje, a jeszcze inna zupełnie unika. Czasem dzieje się tak, bo jest to jakieś utrudnienie, ale częściej z zwyczajnej niewiedzy, że ten 1% nawet, jeśli nie zostanie komuś podarowany i tak ucieka do Urzędu Skarbowego. Z własnego doświadczenia wiem, że nawet niewielka uzbierana kwota zawsze pomaga. Mówi się, że zdrowie jest bezcenne… niby to prawda, ale jednak najczęściej kosztuje dużo i to konkretnych sum podyktowanych na receptach czy skierowaniach. Zmagam się z tymi problemami niemal dwadzieścia dwa lata i mogę powiedzieć tylko… nieustająca walka. Nigdy nie można się poddawać, bo dopóki życie trwa zawsze jest nadzieja na poprawę. Powiadają, że dobro powraca… tak jest naprawdę, a przynajmniej powinno, bo każdy w swoim życiu trafia na jakiś problem, który łatwiej pokonać dzięki czyjejś pomocy. Oby nigdy takiej nie zabrakło nikomu. Staramy się o tym pamiętać zawsze i w miarę możliwości oddawać ten cenny kredyt życzliwości, który i nam użyczono. Jeszcze raz dziękuję Wam kochani za Wasz 1% i za wszystko, co pozwoliło mi podjąć walkę w tych wszystkich latach. Obiecuję być nadal takim uparciuchem we wszystkich zmaganiach… mam nadzieję, że starczy mi/nam sił oraz charakteru by słowa dotrzymać!!!

sobota, 18 kwietnia 2015

Rehabilitacja zakończona złamaniem- szczegóły



Jeśli zainteresował Was temat z materiału kryjącym się pod linkiem zamieszczonym powyżej i chcielibyście poznać więcej szczegółów zapraszam do przeczytania niniejszego postu. Postaram się streścić w istotnych fragmentach niemal pięcioletni okres walki. W swoich postach czasem nawiązywałem bardzo oględnie do tego tematu unikając jednak z konieczności meritum.
W 2010 roku pojechałem na Obóz Aktywnej Rehabilitacji organizowany przez Fundację Aktywnej Rehabilitacji powszechnie znanej pod skrótem FAR. W trakcie krótkiego pobytu podczas ćwiczeń rozciągających z dwojgiem instruktorów/rehabilitantów doszło do złamania kości udowej- opis ćwiczenia przeczytacie w dalszej części postu. Do obozu przygotowywałem się kilka miesięcy samodzielnie oraz z rehabilitantami na wizytach domowych i w ośrodku rehabilitacyjnym w Michałowicach. Przygotowania były męczące, ale to akurat nie było dla mnie trudne, bo do codziennych ćwiczeń byłem przyzwyczajony od samego początku mojego życia na wózku. Piszę o tym, bo podczas całej historii z późniejszej korespondencji między mną a FAR zarzucano mi zaniedbanie fizyczne, mówiąc prościej, że nigdy nie ćwiczyłem. Nawet nie wiecie jak bardzo takie stwierdzenie „krzywdziło” moją rodzinę, która po urazie kręgosłupa poświęcała mi od samego początku maksimum czasu. Ćwiczyłem codziennie po kilka godzin zarówno czynnie jak i biernie, wiedzą o tym wszyscy znający mnie osobiście przez te wszystkie lata. Jedynym ćwiczeniem, jakim z przyczyn niezależnych (brak podjazdu na schodach, oraz bezpiecznej do treningu płaskiej nawierzchni) nie mogłem wykonać w szerszym zakresie było poruszanie się poza domem na trudniejszym terenie i na dłuższych dystansach wózkiem manualnym. Chciałem tą umiejętność podciągnąć właśnie na owym obozie rehabilitacyjnym w Ośrodku Przygotowań Olimpijskim w Spale. Na taki obóz pojechałem pierwszy raz i poza wiedzą o nauce jazdy wózkiem aktywnym nie posiadałem żadnych informacji. Z maila z opisem rzeczy, jakie trzeba zabrać ze sobą (sportowe ubranie, rękawiczki do jazdy, kąpielówki, czepek, strój na dyskotekę) domyśliłem się, że poza nauką jazdy prawdopodobnie będzie tam basen i dyskoteka.
Przez wiele lat życia na wózku nauczyłem się ostrożności w podejściu do okoliczności i miejsc, których nie znam, więc uczestnicząc we wszystkich zajęciach nie udawałem chojraka. Nie miałem potrzeby udowadniania czegokolwiek ani imponowania- wszystko spokojnie i zgodnie z moim wieloletnim doświadczeniem z ćwiczeniami, jako zdrowy wysportowany chłopak oraz rehabilitacją w stanie „innej mobilności”. Na obozie uczestniczyłem bez migania się we wszystkich zajęciach, poznawałem innych obozowiczów, rozmawiałem, żartowałem, śmiałem się… tylko raz jeden wykazałem głośno niezadowolenie podczas rozmowy z jedną dziewczyną z kadry. Nie pasowało mi leżenie zupełnie gołym na widoku wszystkich obecnych w pokoju kadrowiczów płci żeńskiej i męskiej… czy to dziwne? Zdaję sobie sprawę, że w przypadku ludzi mi podobnych (niepełnosprawnych) trudno w pełni o intymność, ale chyba można zachować, choć niezbędne minimum. Po mojej uwadze kadrowicze zwracali już uwagę by, ręcznikiem zasłaniać newralgiczne miejsca. Czy ten drobny szczegół może świadczyć o mojej głębokiej depresji?? Niestety taki stan psychiczny przypisali mi również farowicze w dalszym postępowaniu dotyczącym złamania. Przyjechałem na obóz w bardzo złym stanie psychicznym… dzień po tym jak wróciłem z wakacji życia, podróży poślubnej, którą mogliśmy spędzić w Nowym Yorku dzięki naszej przyjaciółce tam mieszkającej… dobre sobie… w życiu nie byłem tak pozytywnie podekscytowany, a oni mi depresję zarzucili…
Załamanie owszem przyszło, gdy z powodu złamania zostałem przykuty do łóżka na kilka miesięcy, skazany na długą rehabilitację po pierwszej operacji oraz bolesnych komplikacjach z zapaleniem złamanej kości i następnej operacji. Komplikacje trwają do dziś, ale ten najgorszy czas biorąc pod uwagę stan po każdej operacji, ból, miesiące z kombinacją antybiotyków, wszystkich powstałych z tego tytułu problemów trwały zbyt długo. Tyle kosztowało trzy dni pobytu na obozie… zamiast pójść do przodu uwsteczniłem się ze swoją sprawnością. FAR nazwał to drobną kontuzją… ehhhhh cisną mi się na usta niecenzuralne słowa. Wszystkie te problemy odbiły się bardzo mocno na mojej żonie i choć to mega silna kobieta czasem nie dawała rady. Nie wynosiliśmy problemów poza dom, więc o wszystkim widzą tylko najbliżsi… wolałbym o tym zapomnieć!! Jak wyglądało nasze życie i ile to kosztowało nerwów i pieniędzy łatwo sobie wyobrazić. Ubezpieczyciel FAR w ramach ubezpieczenia NNW wypłacił mi 600zł. Fundacja oddała mi 450 zł za podróż karetką z Tomaszowa do Warszawy, gdy wymusiła to krzykiem Monika podobnie jak wymogła na nich wypożyczenie czegoś, co miało robić za materac przeciwodleżynowy składający się z dwóch większych pompowanych poduszek Roho. Kiedy Monika zwróciła się do FAR z prośbą o pomoc w wypożyczeniu zaleconej przez lekarza szyny CPN służącej do bezpiecznej rehabilitacji kończyny fundacja przestała odpowiadać na maile. Chciałbym jeszcze dodać, że na obozie od razu po moim wyjeździe powiedziano wszystkim, że dostanę odpowiednie odszkodowanie… 600 zł jest takie? Poszła również plotka, że otrzymałem kilkadziesiąt tysięcy złoty z ubezpieczenia… wolne żarty!! Kierownik obozu, kiedy Monia spotkała się z nim odbierając moje rzeczy, gdy byłem na pogotowiu dojechał do niej na parkingu i na pytanie
- Możesz mi Robert powiedzieć, co się stało, że do tego doszło?
- Cóż ci mogę powiedzieć… Karolina popełniła błąd- odpowiedział Robert
Wszystkiego się wypał w sądzie, a jakby było mało jeszcze nakłamał w sądzie. Nawet w tym krótkim materiale na samej górze padło z jego ust kłamstwo! Podczas kiedy wykonywano ze mną ćwiczenia rozciągające na materacach obok było jeszcze dwóch kolegów i im nie zakładano nogi na nogę oraz nie dociskano tak jak miało to miejsce u mnie. Ze mną to ćwiczenie wykonywano tak że siedząc w pozycji siad z nogami wyprostowanymi jeden z rehabilitantów założył mi nogę na kolano ( tak jak widać na zdjęciu poniżej) po czym drugi rehabilitant klęczący za moimi plecami popychał swoim tułowiem mój tułów do przodu, a ręką docisnął moje kolano do materaca.
Przy pierwszej nodze powiedziałem, kiedy czuję dyskomfort i przestano dociskać. Przy drugiej nodze przy tym samym ćwiczeniu rozciągającym niestety nie zdążyłem powiedzieć dość… przy nacisku strzeliło głośno i noga opadła dziwnie na materac. Na początku rehabilitanci mówili, że może to coś drobnego… tak strzeliło jak czasem strzela w stawie… na pogotowiu rentgen pozbawił wszystkich złudzeń- spiralne złamanie z przemieszczeniem kości udowej.
Jak to wyglądało zerknijcie na zdjęcia na dole. Co było dalej??
- Operacja i zespolenie kości płytą
- Kilka miesięcy w łóżku bez możliwości zmiany pozycji
- Odleżyna na kostce i pięcie powstała pod gipsem
- Kilka miesięcy rehabilitacji
- Potem zapalenie kości i parę prób leczenia antybiotykami
- Środki przeciwbólowe, bez których nie funkcjonowałem…
- Kolejna operacja, (podczas, której na sali operacyjnej przewinęło się słowo gangrena) Podczas operacji byłem w pełnej świadomości i słyszałem wszystko… np. skrobanie kości…
- trzy miesiące antybiotyku (Augumentin i Metronidazol razem)
- Kolejna długotrwała rehabilitacja nogi, która już nigdy nie będzie się zginać jak przedtem
- Psychika w rozsypce (moja i żony)
- Spastyka niedająca spokoju ani w dzień ani w nocy
- Problemy z wykonywaniem wielu czynności
Co na to FAR?? Nawet nie było przepraszam… Po prostu przestałem dla nich istnieć. Jedyny kontakt to korespondencja w sprawie odszkodowania, w której oczywiście nie poczuwają się do żadnej odpowiedzialności. W moich listach zawarta była chęć mówiąc najprościej dogadania się, ale nikt z ich strony nawet nie wyraził zainteresowania.  Zastanawiam się, po co fundacji ubezpieczenie OC skoro w razie wypadku robią wszystko by nie zapłacić nawet złotówki. Sprawa trafiła do sądu w ostatnim dniu… przed przedawnieniem, może właśnie do tego dążyli hmmm?? Wiem, że nie jestem jedynym poszkodowanym na obozach FAR, ale milczenie na ten temat jest wręcz nieprawdopodobne. Z takich ciekawostek z pola sali sądowej! Pomimo uczestnictwa na Obozie Aktywnej Rehabilitacji organizowanego przez Fundację Aktywnej Rehabilitacji i wykonywaniu w konkretnym przykładzie ćwiczeń rozciągających przy czynnym udziale i asekuracji dwóch osób o wykształceniu rehabilitacyjnym jak twierdza wymienieni przed chwilą NIE BYŁA TO REHABILITACJA- jak stwierdzają rehabilitacją aktywna nie jest rehabilitacją… rehabilitacją medyczną, ćwiczenia rozciągające na tych obozach nie są rozciągającymi, a to co wykonywali ze mną było tylko przygotowaniem do zakładania buta. Jeśli coś Was zadziwiło doczytajcie jeszcze kolejne zdania. Kierownik obozu stwierdził, że kiedy przyjechałem na obóz nie potrafiłem nic… w trakcie pobytu zrobiłem ogromne postępy… ha ha ha (smutne ha ha ha) czyli przez siedemnaście lat nie miałem żadnych postępów, a oni w TRZY dni nauczyli mnie wszystkiego… cudotwórcy!! Dla niewtajemniczonych… okazuje się, że instruktorem w FAR może być każdy, kto tylko zechce, wykształcenia nie ma dla nich znaczenia. Na obozie nie było ani jednego magistra rehabilitacji o lekarzu nawet nie wspomnę… Ubezpieczenie uczestników NNW opiewało na kwotę 5 tysięcy złotych… żeby wypłacili całość pewnie trzeba by opuszczać obóz w czarnym worku. Wiem, że wielu entuzjastów fundacji, szczęśliwców, którym nigdy nic się nie stało przy ich udziale „powiesi na mnie psy”, ale może znajdą się też tacy, co zrozumieją mnie w pełni.

Mimo wszystko powiem, że założenia i praca FAR ma sens- oby tylko się opamiętali i zaczęli robić to tak jak trzeba. Przede wszystkim odpowiednia do zadań kadra, opieka medyczna z prawdziwego zdarzenia i ODPOWIEDZIALNOŚĆ!!! Jeśli popełni się błąd trzeba umieć się uderzyć w pierś. Nic się jednak nie zmieni dopóki takie przypadki jak mój będą owiane milczeniem. Już na koniec powiem, że nie poddamy się tak łatwo… pomimo strachu przed przegraną i finansową klęską gdyby tak się stało… Dziękuję WSZYSTKIM za pomoc i wsparcie, dziękuję TVN-TTV za materiał, który obejrzeliście na początku.
Na koniec kilka zdjęć... tak to wyglądało...
Pierwsza operacja


Druga operacja

środa, 15 kwietnia 2015

Wymiana kart



Trwa wymiana niebieskich kart parkingowych uprawniająca do korzystania z tak zwanych kopert, czyli miejsc wyznaczonych tylko dla osób uprawnionych do parkowania na nich ze względu na niepełnosprawność. Wymiana wiąże się z wieloma utrudnieniami związanymi choćby z koniecznością złożenia dokumentacji medycznej oraz osobistym stawiennictwie na komisji lekarskiej wydającej odrębne orzeczenie o niepełnosprawności. Pomimo utrudnień podszedłem do sprawy bardzo optymistycznie, miałem nadzieję, że zostanie ograniczona duża ilość kart używanych przez zdrowe osoby. Niestety wcześniej były one wydawane dożywotnio i wiele z nich „dziedziczono” np. po dziadkach czy ciotkach. Widziałem setki razy zdrowe, radosne rodziny parkujące na kopertach, które dziarskim krokiem szły sobie na zakupy. Nawet wczoraj zaparkowała przy mnie pięknie ubrana kobieta na najbliższym w centrum handlowym miejscu oznaczonym wózkiem inwalidzkim. Siedziałem na swoim wózku dwa metry od jej maski samochodu i patrzyłem jak mija mnie stukając wysokimi szpileczkami po kostkach parkingu. Zero wstydu… jakiejś refleksji… nic…
Kiedy w przychodni rozgorzała dyskusja na ten temat pewna starsza Pani niemal z oburzeniem wyraziła swe zdanie
- Ale to nie można tak uważać...Moja córka jak załatwia moje sprawy to zawsze tego korzysta...
Niestety nie chce mi się wierzyć, że tylko wtedy, ale kto wie... może powinienem bardziej wierzyć w intencje ludzi. Niestety następne zdanie opowie dlaczego tak jest. Moje optymistyczne nastawienie do wymiany kart minęło, gdy składałem papiery na swoją… Pani z okienka na stwierdzenie Moniki, że może wreszcie będą z nich korzystali prawdziwie niepełnosprawni pokiwała głową i wyraziła swoje zdanie…
- Nic się nie zmieni proszę pani. Każdego dnia widzę młodych ludzi na siłę wyciągających dziadków, babcie żeby tylko złożyć dokumenty na kartę.
Tak… nic się nie zmieni wraz z akcją wymiany kart… potrzeba po prostu ludzkiego zrozumienia, odrobiny wstydu?!! Nikt nie chce być kulawym, znam takich, co nawet wstydzą się niepełnosprawnego towarzystwa i choćby, dlatego tak trudno mi zrozumieć chęć korzystania z tych wątpliwych „przywilejów”. Wchodzą nowe kary za bezprawne parkowanie, bezpodstawne korzystanie z karty parkingowej, ale kto to będzie egzekwował… a nawet, jeśli… to czy kara musi być zawsze jedynym rozwiązaniem?

wtorek, 14 kwietnia 2015

Opowiastka sytuacyjna


Na koniec spaceru wstąpiliśmy do sklepu zrobić drobne zakupy uzupełniające na umówiony z koleżanką obiad. Zakupy przebiegły szybko i sprawnie, więc niedługo po wejściu sunąłem ponownie tym razem w dół podjazdu na swoim wózku elektrycznym. Czynność tą od lat zawsze wykonuję ze skupieniem, ale tym razem moją uwagę zechciał nieco ograniczyć "stale oprocentowany" jegomość o cerze ciut bordowej, niezmiennie od pory roku.
- O dzień dobry… jak tam zdrówko??- oderwał mój wzrok od podłoża nieznajomy głos
Szybki ruch gałek ocznych pozwolił namierzyć jego właściciela i ocenić pewien rodzaj zagrożenia… nieco bełkotliwy głos niemal zawsze oznacza uprzejmą chęć pomocy. Oczywiście chwalić takie zachowanie, ale zwykle wynikają z tego większe utrudnienie niż „podpora”. Topografia terenu, czy usytuowanie przeszkód u „stale procentowych” zwykle bywa błędnie rozpoznana i wyliczona względem odległości, pochylenia czy ilości nieprzejezdnych barier architektonicznych.
- Aaa dziękuję dobrze- odpowiedziałem jednocześnie rozważając szansę przyspieszenia zjazdu swoim wózkiem oraz dotarcie na płaski teren nim uprzejmy Pan wesprze mnie swoim ramieniem.
Chwilę się zawahał, więc przeszło mnie uczucie odprężenia, że tym razem zjadę spokojnie… odprężenie odpłynęło szybko wraz z elektryzującym zapytaniem opisywanego Pana…
- Pomóc ci???
Moja ręka niemal odruchowo wdusiła dżojstik na szybszą pozycję… wózek zerwał się jak przestraszony koń… ledwie wyrobiłem na załamaniu podjazdu… Kiedy przeszliśmy na ty?? Nie przypominam sobie takiego brudzia…
- Nie, nie… nie trzeba… ale dzięki- wyrzuciłem z siebie podczas pokonywania ostatniego metra stromej pochyłości
Pan (…a może kolega biorąc pod uwagę formułę na ty) nieco rozluźnił mięśnie gotowe do skoku pomocy i patrząc na m dżojstik i napiętą dłoń rzekł…
- Dobrze, że masz to, bo możesz sam jechać- dodając jeszcze w porywie „ekonomicznej elokwencji”- Ale prądu to ci to musi nieźle zapierdalać… jebie po liczniku, co…??
- Niestety, ale coś za coś- powiedziałem na odchodne podjeżdżając do Moniki
- Znasz go- zapytała Monia
- Hmmm dotąd nie, ale teraz już chyba tak- odpowiedziałem śmiejąc się
Takie historyjki zdarzają mi się dosyć często od panów wskazujących na spożycie. Na szczęście zawsze są raczej humorystyczne i tylko małe pytanie... Jak to jest, że czasem, kiedy naprawdę potrzeba pomocy przechodzi bez słowa parędziesiąt osób społecznie wzorowych, a tacy panowie zawsze wykazują swe zainteresowanie i ofiarują chęć pomocy??

sobota, 4 kwietnia 2015

:)



Pisanie postów na telefonie z podpowiadającym słownikiem bywa bardzo zaskakujące. Coś zmieni, coś dopisze lub nie dopisze i wychodzi taka treść, że autor zastanawia się, co miał na myśli, gdy powstawał wpis. Już dawno zauważyłem, że pisanie komentarza w taki sposób jakby czytający byli wprowadzeni w temat nigdy nie wychodzi dobrze. Niestety czasem mi się to zdarza w chwilach mniejszej koncentracji :) To tak a propos wczorajszego wpisu o miłości do ludzi. Wczoraj miałem paskudny humor, ale właśnie dzięki pewnej konwersacji z osobą, której na szczęście go nie brakowało spłynęło i na mnie trochę świątecznej aury :) Chyba troszkę ostatnio zbyt dużo spraw i niepewności w kilku życiowych kwestiach. Wśród nich są takie, które wykraczają poza ramy jakiejś logiki i ludzkiego sumienia… potrafi to bardzo przygnębić. Dziś jednak tak świątecznie odsuwam te myśli z nadzieją, że wszystko się jakoś pozytywnie rozwiąże.
Na szczęście jest przy nas wielu Was pozytywnych i kochanych, dzięki którym łatwiej się pozbierać. Wam wszystkim jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji nadchodzących świąt!!