Obiecałem sobie już dawno
temu, że na tym blogu nie będzie narzekania, ale wybaczcie mi proszę… dziś
odstąpię od tego postanowienia. Zrobię to żeby sobie trochę ulżyć w myślach.
Kiedy się wczoraj kładłem spać mój stan psychiczny opanowała zwyczajna rezygnacja
i zobojętnienie. Sen niestety nie dość, że krótki to nie przyniósł poprawy
nastroju. Obudziłem się po drugiej w nocy z myślą, że zazdroszczę wielu z Was
paru rzeczy… samowystarczalności, że ból towarzyszy Wam od czasu do czasu, a nie
czasem odpuszcza, czasu po pracy, gdy możecie usiąść przed telewizorem, a na siłkę
skoczyć z chęci nie z konieczności, pasywnej postawy do obowiązków, kiedy się
zachce, nieograniczonej mobilności… itd.
Przyzwyczaiłem się… był czas na to i staram się traktować te
przeciwności jak coś zwyczajnego. Przed pracą ćwiczenia, kończę pracę, zjem coś
i z miejsca zabieram się za rehabilitację, po niej parę minut na to żeby dojść
do siebie, zjeść coś, przerzucić parę spraw domowych, ochlapać się i spać… rano
powtórzyć „mantrę” z poprzedniego dnia. Nie ma zwyczajnego chcę… jest za to
muszę i tak już wiele lat. Staram się o tym nie myśleć, nie zastanawiać się
niepotrzebnie- trzeba to trzeba nawet, jeśli boli.
Chwila refleksji sprawia, że
zastanawiam się nad sensem tego wszystkiego… motywacja osiąga statystyczne dno.
W wyobraźni widzę siebie przed wielkim murem postawionym na drodze, którą idę i
jedynym, co mi się chce to zawrócić kilkanaście metrów rozpędzić się i
roztrzaskać na tej przeszkodzie. Brnąć w poszukiwaniu obejścia muru? A po co… kto
to doceni? Niestety jestem głupi i wciąż próbuję… jak nie w lewo to w prawo lub
inną ścieżką… mogłem dać sobie spokój już lat siedem przed milenium…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz