wtorek, 8 lipca 2014

Brzoza



Troszkę lata za oknem :) Wieczorne spacery i weekendowe wypady… to lubię!! Wreszcie udało nam się gdzieś wyrwać z domu i oderwać od szarej rzeczywistości. W sobotę odrobina prac działkowych, ale też grill i miłe spotkanie z sąsiadami i przy pieczonym mięsku. Wypoczynek wśród zielonej przyrody potrafi mnie bardzo uspakajać… tęskni mi się za moim lasem… bez ścieżek i wytyczonego kierunku. Kurcze zamykam oczy i szukam w pamięci te widoki oraz zapachy roślin w różnym cyklu ich trwania w przyrodzie. Od dzieciństwa miałem to wszystko dwadzieścia metrów od domu i moje okolice bliższe lub dalsze nie miały dla mnie tajemnic. :) ileż razy moi rodzice chcąc gdzieś jechać nawoływali mnie, bo wyszedłem tylko na chwilę… Dobra rozmarzyłem się!!
Jeśli Was nie zanudzam to zerknijcie na zdjęcia z okolic, które miałem raptem pięćdziesiąt metrów od domu rodzinnego. Na początek skałka z brzuską, która ma swoją historyjkę… opowiadałem ją Moni parę dni temu i nawet nie pamiętałem, że mam jej fotkę. Przybliżę tą historię i Wam w krótkich zdaniach… ale odwołam się w większości do Waszej wyobraźni :)
Otóż pewnego razu, kiedy miałem mniej niż dziesięć lat w tym oto miejscu (jak się zbiegało na polanę w kierunku na Rejów… najszybsza droga na dziką plażę) prowadziłem sobie konwersację z którymś z kolegów. On przysiadł na skale naprzeciw brzozy, ja zaś stałem właśnie na tym załamaniu pnia, które widać na zdjęciu oparty plecami o jej pień. Aby nie wdawać się zbytnio w opis całego zdarzenia powiem Wam tylko, że podczas tej pogaduchy rozjechały mi się nogi i dosiadłem brzozę na oklep… żadnemu facetowi nie muszę tłumaczyć jak niespodziewane odczucie mnie w tym momencie ogarnęło… !!! Niestety to był tylko pierwszy element zaskoczenia i dodatkowych doznań… podczas dosiadania pnia… przejechałem całymi plecami (byłem bez koszulki) odległość, jaką Bozia mnie w tym wieku obdarzyła po tej spękanej i ostrej korze. Właściwie to… w chwili, gdy już byłem za ziemi nie wiedziałem, czego mam się trzymać wijąc z bólu, jako pierwsze… zdarte do krwi plecy od karku do pasa czy… Bolało długo, zwłaszcza przy wieczornych kąpielach, gdy przyszło zmyć z siebie pył całego wakacyjnego dnia trzymając na plecach pancerz ze strupów… wyglądałem prawie jak żółw ninja. Ciekawe czy to drzewo jeszcze istnieje?
Reszta zdjęć to praktycznie ten sam pas skał w lasku, który nazywaliśmy „ Mały lasek”, z niego przechodziło się już w prawdziwy gęsty z siecią ścieżek znanych tylko miejscowym i wytrwałym piechurom.  Przeżyłem w nim w dosłownym znaczeniu niejedną burzę (z finką z rogu jelenia od dziadka i zapasem wody)., udało mi się zginąć na krótką chwilę nim znalazłem znany punkt odniesienia, niezapomniane wagary w mieszanym gronie ;) Dużo by opowiadać :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz