Upalny dzionek, więc w poszukiwaniu cienia zaparkowałem pod
rozłożystymi dębami pobliskiego stawu w parku Achera.
Miejsce to upodobali
sobie ludzie chcący powędkować bez wyjeżdżania z miasta. Kiedy tam
przyjechałem na stołeczku siedział pan po sześćdziesiątce mocząc „kije” w
pełnym rynsztunku wytrawnego wędkarza. Czapeczka moro, spodnie moro, kamizelka
moro, wędki, przynęta, fajki… no proszę ja Was… wszystko, co potrzebne do tego relaksującego
wypoczynku posiadał… wszystko oprócz…
Siedząc od pana w moro w odległości piętnastu metrów sam
czasem zerkałem na jaskrawe spławiki, które szczerze mówiąc nie wskazywały na
jakiekolwiek zainteresowanie ze strony oddychających skrzelami żyjątek. W pewnym
momencie do opisanego wyżej doszedł o połowę młodszy entuzjasta tej samej formy
relaksu pytając grzecznie
- Dzień doby. Biorą???
- Wpieprzam się do pana??- odpowiedział moro wymieniając
spojrzenie z młodszym i dodał- Noo… ja się nie dopie...am do pana to i pan się do
mnie nie dopie…aj
Konwersacja nie miała kontynuacji, a młodszy już bez słowa
rozstawił swój sprzęt do łowienia nie dalej niż trzy metry od moro. Rozstawił,
wrzucił jakieś kule smaczne dla rybek, zarzucił wędki i po pięciu minutach miał
pierwsze branie. Nie czekałem do końca, ale miałem nadzieje, że młodszy pokarze
panu moro umiejętności wędkarskie, bo kultury nauczyć to już chyba nie sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz