czwartek, 20 sierpnia 2009

Wszyscy wiemy jak wyglądają „normalne” wesela- Pierwszy taniec, oczepiny, tort i oczywiście biesiada. Zabawa kręci się wokół najważniejszych osób tego wieczoru- młodej pary. U nas rzecz jasna było podobnie lecz na inny sposób. Wiadomo że nie mogłem być królem parkietu prowadzić w tanach swojej królewny zachęcając tym samym innych do zabawy. Od początku było wiadomo że cały ciężar rozkręcania imprezy spadnie na moją żonę oraz jej pomocnika didżeja. Misja ta wydawała się trudna w teorii ale w rzeczywistości poszło wszystko niezwykle łatwo. Dowodzi to tylko że nie ilość gości a ich „imprezowa jakość” zapewnia powodzenie. Niemal wszyscy pojawili się na parkiecie a że muzyka była dobrana świetnie dla wszystkich młodych duchem i wiekiem to nie było żadnych trudności aby zatrzymać wszystkich na parkiecie. W tym miejscu od razu pochwalę didżeja który sprawił się doskonale oraz Monikę której wskazówki ułatwiły mu znacznie pracę. Nie wypada nie wspomnieć o tym że chyba najwytrwalszym tancerzem na całym weselu był mój tata ze swoją przyjaciółką- cóż powiedzieć… pokazał jak trzeba się bawić : ) Strasznie podobał mi się ekspresyjny taniec Moni i jej chrzestnego …aż miło popatrzeć. Pomysł na całą imprezę stworzony i wdrażany wydawałoby się niezwykle spontanicznie przez Monię sprawił że chyba każdy na weselu zaistniał w jakiejś roli np. specjalna piosenka dla naszej druhenki która niosła nam obrączki. Momentami strasznie mi brakowało właśnie tego że nie mogłem zatopić się w tańcu z moją śliczną panną młodą. Jedyny plus tego że nie mogłem tańczyć był taki iż mogłem naprawdę napatrzeć się na swoją żonę w sukni ślubnej której przecież nie założy już nigdy. Jakie były moje wrażenia? Wyglądała naprawdę świetnie, seksownie a jej przygoda z tańcem we wcześniejszych latach widoczna była w każdym ruchu.
Ktoś może pomyśleć że musiałem się nudzić gdzieś z boku lub przy stole ale zapewniam Was że tak nie było. Czasem byłem na parkiecie czasem w grupce gości często w objęciach żony… jadłem piłem dobrze się bawiłem :) a pomagał mi w tym Honey. Sprawił się w swojej roli po prostu doskonale!!!
Jednym z bardziej znaczących punktów wesela były podziękowania dla naszych rodziców. Naszą świętej pamięci mamę zastąpiła Kasia ( dla niewtajemniczonych moja rodzona siostra) i w ten sposób na środku parkietu czytaliśmy z Monią podziękowania za trudy rodzicielstwa całej naszej nowo założonej rodzinie. Nie obyło się przy tym bez łez wzruszenia <MAMO BARDZO ŻAŁUJĘ ŻE NIE BYŁAŚ Z NAMI FIZYCZNIE W TEJ CHWILI EHHH WIEM JAK BARDZO CIESZYŁABYŚ SIĘ Z TEGO WSZYSTKIEGO… TĘSKNIE ZA TOBĄ> zagrała nam tej chwili piosenka „Cudownych rodziców mam”…
Była dobra zabawa, jedzenie, tort, muzyka, rozmowa no i oczywiście gorzka wódka ;)
Cóż Wam mogę powiedzieć… to trzeba przeżyć (wielu z Was przeżyło więc wiele mówić nie trzeba)- cieszę się że doszło do wesela bo przyznam że nie było to moim marzeniem hmm chyba dlatego że bałem się właśnie tej całej „pompy” (konieczności bycia w centrum uwagi, tradycji- oczepin itd.) ale dziękuję Ci Monisiu że zdołałaś mnie przekonać.
Ostatni taneczny moment na parkiecie zajęła Monia z Mariuszem jej rodzonym bratem i odtańczyli takiego rocknrolla że fiu fiu…
Potem już muzyczka brzmiała w tle gdy my najwytrwalsi siedzieliśmy sobie przy stole pijąc jedząc i rozmawiając. Ostatniego aktu w tym weselnym teatrze nie mogę Wam już opisać bo dział się zamkniętymi kotarami w naszym ślubnym apartamencie.,..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz