środa, 19 sierpnia 2009

Wychodziliśmy z kościoła przy dźwiękach Mendelsona(zdałem sobie sprawę w tej chwili że jestem żonaty- ktoś przyjął moje nazwisko, założyliśmy nową rodzinę i jakby nie było odeszły „kawalerskie przywileje” prowadzeni przez księdza doszliśmy pod świętą figurkę gdzie zmówiliśmy jeszcze krótką modlitwę. W tym samym miejscu chwilę potem zaczęliśmy odbierać życzenia. Poza weselnymi gośćmi było wielu znajomych Moni których widziałem pierwszy raz na oczy. Moich było znacznie mniej ale jakże miło wiedzieć że przyjechali tu z czystej przyjaźni i to tyle kilometrów. Życzeń było wiele ale kto by je wszystkie spamiętał : )… przypomni je nam zapewne kamera wuja Moniki. Z jednej strony czułem wielkie szczęście a z drugiej skrępowanie uwagą wszystkich osób. Wiem że ta uwaga była życzliwa ale niestety tak już mam iż zaczynam się czuć swobodnie w czyimś towarzystwie czasem dopiero po kilku spotkaniach. Wiem że to głupie i tylko usztywnia mnie ale nie potrafię się tego wyzbyć. Właściwie chwilową ulgę poczułem dopiero gdy znalazłem się w samochodzie jadąc do domu weselnego i mogliśmy już z Monią Martynką Honeyem pogadać na luzie. W drodze tej wydarzył się pewien śmieszny epizod: jakiś mocno oprocentowany widząc przystrojony samochód wyskoczył na jezdnie przy przejściu na pieszych z okrzykiem
- Mini brama Mini brama!!
Dotarliśmy na miejsce. Wyciągnęliśmy się z samochodu zamieniliśmy kilka zdań i ruszyliśmy… Kiedy mijaliśmy furtkę posesji lokalu rozbrzmiała muzyka jaką zazwyczaj słyszy się w tych chwilach w wykonaniu orkiestry (nawet przez chwilę pomyślałem że to faktycznie żywa orkiestra) W progu powitali nas rodzice chlebem i solą no i oczywiście z pełnym kieliszkiem który po wypiciu omal nie trafił w Moni tatę gdy szybował po wypiciu. Zaczęło się weesele…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz