środa, 20 października 2010

Droga do NY dłużyła się bardzo. Pewnie zmęczenie nas wszystkich zmianą czasu,podróżami i małą ilością snu miało ogromny wkład w nużącą jazdę autostradą. Dobrze że amerykańskie drogi są tak dobre a kultura jazdy kierowców właściwa. Trzy pasma na każdą stronę i zero wozów kamikadze co to pędzą na złamanie karku. Sześćdziesiąt pięć mil na godzinę i tyle jadą wszyscy jakby im się gaz zaciął. Aż trudno uwierzyć że pod maskami samochodów umieszczone są pięciolitrowe potwory.
Po trzech godzinach jazdy niemal dotarliśmy do miasta. Na moście przywitał nas mały trafik, ale widok oświetlonego Manhatanu wynagrodził nam powolną jazdę. Co miałem w tej chwili w głowie? Nie mogłem uwierzyć że ja… wózkowicz bądź co bądź który jeszcze nigdy nie był za granicą polski a teraz oglądam na własne oczy Nowy York z żoną obok siebie. Trudno w to uwierzyć… ta mała osóbka Monia ma jakąś siłę w odmienianiu mojego życia. Dziękuję Moniu :* za nowe życie za to że darzysz mnie takim uczuciem- z wzajemnością kochanie.
…a wracając do tematu…
Miasto robiło ogromne wrażenie- ogromem, ilością świateł i wysokością drapaczy chmur. W ciągu następnych dni miałem zobaczyć to wszystko z bliska!!! Dojechaliśmy do domu Iwony. Rozgościliśmy się szybko i po krótkiej naradzie na następny dzień udaliśmy się na spoczynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz