Jedna droga wiele ślepych możliwości… nieznany konstruktor. Żadnej
mapy, zero drogowskazu- prywatny labirynt życia. I dobrze!! Dzięki temu nikt
nie jest doskonały, nieomylny w swoich wyborach. Uczymy się na własnych błędach,
to właśnie je zapamiętujemy najlepiej ucząc się na najlepszym uniwersytecie,
jakim jest życie. Oczywiście chcielibyśmy
mieć studentów w swoim najbliższym gronie uczących się na błędach nauczycieli…
tylko autorytet jest bardzo względny. Nasze pokolenia nie różnią się bardzo…
każde jajko chce być mądrzejsze od kury… czyż nie? Odmianą jest tylko otoczenie
ubrane w inne ciuchy i gadżety odpowiadające czasom. Jesteśmy tak
nieskomplikowani… te same rządze, te same pragnienia, marzenia i tylko sposób
ich wyrażania inny. Dawniej podawało się liścik, dziś wyręcza sms, może sposób
wyrażania skrytych myśli bardziej bezpośredni. Część wspólna to rodzice. Nie
jestem rodzicem, dlatego nie mając doświadczalnego materiału (przepraszam za
określenie) zastanawiam się czy zrodzone latorośle naprawdę wierzą tak bardzo w
swój spryt i naiwność rodziców? Jakby rodzice urodzili się już w kwiecie wieku.
Nie wierzę, że Zapominamy o własnych wybiegach i „genialnych fortelach”- po
prosu godzimy się z rolą przymykającego oko rodzica.
Konflikt pokoleń sam w sobie zabija autorytet. Wszystko na
szczęście zmienia się, gdy życie dorosłe przestaje już widnieć tylko datą w
dowodzie osobistym. „ Zobaczysz jak sam będziesz mieć dzieci” później „ A nie
mówiłam-em” chyba najczęściej wypowiadane słowa na głos czy po cichu. Koło
zatoczyło swój okrąg… kolejny labirynt życia.
Piszę o tym z żalem. Jest on tym większy, że w moim życiu
nie miałem tyle szczęścia by docierając do ślepego zaułka móc się odbić
swobodnie i szukać nowej drogi. Oczywiście rodzice ostrzegali… gdybym
posłuchał? Pocieszającym jest, że przyszedł czas, kiedy uznali także mój
autorytet. W radzie starszych już nie
byłem słuchaczem, a równouprawnionym w dyskusjach i decyzjach. Stałem się
dorosły… czas upragniony w dzieciństwie… znienawidzony dziś.
Szczerze? Zazdroszczę mimo wszystko wszystkim „artystom”
rzeźbiącym swoje własne arcydzieło wspólnych genów- potomstwo. Warto walczyć w
tej małej wojence pokoleń i cieszyć się z własnych wygranych bitew odbitych w charakterze
czy życiu, kiedy już uznajemy autorytet
ukończonego dzieła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz