czwartek, 4 listopada 2010

NY

Chyba nie pisałem jeszcze o jednym spostrzeżeniu z NY. Wszystkim obiły się nazwy Chinatown i Little Italy-to dwie dzielnice zbiegające się ulicami. Pierwsza wymieniona zupełnie odbiegała od moich wyobrażeń. Spodziewałem się czystej i kolorowej w szyldach zapisanych chińskimi literami zabudowy. Jakiejś orientalnej nuty a jedyne, co było w tej melodii to skośnoocy mieszkańcy. Chodnikowe stragany z różnorodnym zapierającym dech jedzeniem… zapierało bo śmierdziało. W ogóle było jakoś niechlujnie i głośno od rozmawiających, co krok chińczyków przez telefon. Oni przez nie gadają tak jakby miał słyszeć rozmowę ktoś stojący 20 metrów dalej.
Mała Italia ma na szczęście inny wizerunek. Fajny klimat włoskich restauracji. W jednej z nich zjedliśmy pyszny obiad podany przez Andrzeja Chyrę a raczej jego włoskiego sobowtóra. Miał kiedyś dziewczynę polkę, więc zagadywał do nas kilkoma słowami w naszym języku. Reasumując obydwie dzielnice warto zobaczyć ale u Włochów spędzamy więcej czasu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz