wtorek, 28 stycznia 2014

"Magiczny prysznic"



Pamiętacie zimę, gdy ledwie wystawało się zza stołu? Na sankach do bólu byleby górka wiozła w dół. Po raz setny w pocie czoła pokonywana w przemoczonych butach i rękawiczkach wspinaczka po stromej ścieżce z sankami ciągnionymi za sobą za sznurek? Spodnie sztywniejące od mrozu i białe przy nogawkach od oblepionego śniegu? U nas ognisko organizowane na szybko żeby się troszkę ogrzać… czasem pod dachem z gwiazd, a niekiedy pod nawisem skalnym blisko naszego domu. Wojna na gałki wyrzucane zza śniegowych fortec czy spacery po kolana śniegu lesie podczas tropienia ludzkich śladów w poszukiwaniu pułapek z drutu zastawianych przez złych ludzi na biedne leśne zwierzątka. Czasem znajdowaliśmy ich całkiem sporo… potem gry na Atari w ciepłym domu u ciotki Dyzia w Montezumę.
Przypomina mi się jak staliśmy w trzech patrząc na dziewczyny wyglądające przez szarą z brudu szybę klatki. Jakbyśmy się umówili szybki rzut ulepionej ze śniegu gałki niemal w tym samym momencie w ich kierunku… brzdęk stłuczonej szyby… nim zdążyłem się zorientować szybki salw ucieczki kolegów z miejsca zdarzenia… moje nogi same ruszyły za nimi… kierunek w dół na dużą polanę… upiekło nam się… nikt nas nie dorwał za ten wyczyn. Zima wtedy była jakaś inna… ciekawsza i w niczym nie przeszkadzała, jeśli chodzi o radochę i fan.
Każda pora roku miała swój urok. Jesień z kasztanami strącanymi badylami z drzew wśród zapachu spalanych resztek opadającej z liści przyrody w pobliskich ogródkach.
Wiosna ze zrzucanymi przy pierwszych promieniach słonecznych kurtkach i inauguracja sezonu kąpielowego nierzadko w długi weekend majowy. Dreszczyk emocji na wagarach w lesie z dziewczynami i kanapki do szkoły pieczone nad wesołymi płomykami trzaskających z suchych gałęzi.
Wakacje nad naszym Rejowskim stawem, dyskoteki i nocne pływanie… na waleta. Na plaży piasek, na sobie kąpielówki oraz śliniący olejek do opalania na brązowej skórze… spojrzenia i podryw płci przeciwnej. Ochłoda w zimnej wodzie po grze w kosza i częste żarciki zastawiane na niczemu nieświadomych kolegów czy bogu ducha winnych ludzi.
Jednym z żartów, który pamiętał był „magiczny prysznic”, który uruchamiał się tylko nam na klaśnięcie dzięki pewnemu trikowi. Wystarczyło przytkać dłonią rurę, którą napełniano brodzik dla dzieci… nieliczni wiedzieli, że woda leci tylko tu albo tu. Konsternacja klaszczących ludzi spoglądających na suche sitko była przepiękna… szczególnie, gdy sekundę po tym jak on wychodził spod prysznica wchodził któryś z nas i woda leciała tuż po podwójnym klaśnięciu… niektórzy wracali… nasz głośny śmiech wyrywał ich z błogiej nieświadomości oraz zastawionego na nich żartu.
Była jeszcze szkoła… niestety… ale i tu były pewne plusy. Pierwsze miłostki, liściki (sms nie istniał) i emocje „czasów pierwszych” ;) ehhhhh I te szalone osiemnastki.
Dorastanie było piękne…

1 komentarz: