piątek, 22 lipca 2011

To się nazywa mieć pecha.
Wczorajszy dzień zaczął się tak spokojnie. Oboje z Monią pracowaliśmy w domu szykując się w między czasie na wyjazd. Obiecaliśmy przyjechać po Iwonę, ponieważ w piątek miała odlot do NY. Nie spieszyło nam się skoro chciała spędzić z mamą czas do ostatniej chwili. Tuż po pracy zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w drogę. Nasze jezdnie powoli poprawiają się, więc komfort jazdy jest już o wiele większy. Droga umykała szybko niestety tylko do 83 kilometra… a potem szlak nam trafił silnik w samochodzie. Stracił bez ostrzeżenia moc, po zgaszeniu zamilkł na amen. Wszelkie próby uruchomienia spełzły na niczym! Byliśmy w połowie drogi na poboczu trasy praktycznie bezradni. Telefon do naszego mechanika Gerarda tylko upewnił nas w beznadziejnej sytuacji. Iwona czeka na nas w domu jej odlot rano podobnie jak badanie tomografem Moni, na które nie jest się tak łatwo dostać. Diagnoza Gerarda- spalona cewka konsekwencją brak iskry i unieruchomienie. Zadzwoniliśmy do zaprzyjaźnionej sąsiadki. Brygida z miejsca wyrwała do nas nie patrząc na kawał drogi. My czekając kombinowaliśmy, co zrobić z Iwoną. Pomocnym (jak zawsze w sytuacjach arcypilnych) okazał się honey. Tak więc logistycznie wyglądało to tak- Brygida bierze nas na hol zawracamy na stację paliw gdzie czekamy na Iwonę którą dowiezie do nas honey a następnie ciągnieni przez Brygidę jedziemy do wawy. Brygida przyjechała migiem zapieliśmy się do jej haka przejechaliśmy na stację paliw 500 m i mieliśmy już dość holowania. Nie jest to łatwa sztuka gdy brak holującej i holowanej doświadczenia. Decyzja szybka- szukamy lawety… telefon i zimny prysznic…600zł za kurs. Gerard stwierdził, że to zdzierstwo!! Zaczął szukać sam kogoś znajomego z laweta. Pech… nikt przyjechać nie mógł. Kolejna przebudowa rozwiązania problemu- Brygida wraca do domu a my czekamy na Gerarda z jednej strony zaś z drugiej na Iwonę z honeyem. Mijała kolejna godzina niepewności i nerwów. Pierwsi dojechali Iwona i honey niewiele później Gerard z bratem. Uruchomienie samochodu trwało 5 minut, ale interwencja mechaników była niezbędna. Wróciliśmy do domu blisko pierwszej w nocy. Reasumując straciliśmy kilka godzin czasu także pieniędzy na sumę której jeszcze nieznany. Wywiązaliśmy się jednak z obietnicy danej Iwonie mimo ogromnych problemów. Udało się to tylko dlatego że, mamy tak wspaniałych przyjaciół :* Dziękuję Wam kochani.
Mało brakło a zaspalibyśmy na lot Iwony i badanie Moni. Wszystko dobre co się dobrze kończy… musimy tylko pozbierać się finansowo… trzeba też pomyśleć o zmianie naszego staruszka VW bo stał się istną skarbonką. Brakuje mi jeszcze pomysłu jak rozwiązać ten problem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz